Adrianna Augustyniak razem z mężem Bartłomiejem Kembłowskim na 5 hektarach w Dobrzyniu nad Wisłą na Kujawach prowadzą RWS [Rolnictwo Wspierane Społecznie] Dobrzyńskie Warzywa, działający w Warszawie, Toruniu i Bydgoszczy. facebook.com/rwsdobrzyn
Jak smakuje marchewka w czasie suszy?
Taka marchewka ma przede wszystkim mniej wody, czyli jest mniej soczysta. Dodatkowo przez to, że ziemia jest sucha, często osypują się redliny – kopczyki, na których marchew rośnie – co powoduje, że marchewka ma zieloną końcówkę od strony naci i potrafi być gorzka.
Dużo miewacie takich marchewek?
Marchewka jest przykładem warzywa, z którym miewamy sporo problemów. Dlatego w zeszłym roku postanowiliśmy eksperymentalnie wysiać ją już w lutym, póki ziemia miała trochę więcej wilgoci, bo mrozów za bardzo nie było.
A czy w związku ze zmianami klimatycznymi myślicie o odejściu od pewnych odmian lub gatunków?
Tak, uprawy opieramy na obserwacjach – mamy kalendarz, w którym co roku je zapisujemy i porównujemy, że np. z tej odmiany będziemy musieli zrezygnować, a tej posadzić więcej, bo sobie lepiej radziła z suszą. Przykładowo: musieliśmy zrezygnować z sałat głowiastych, bo robiły się gorzkie, a my nie byliśmy w stanie ich więcej podlewać. Przeszliśmy na sałatę liściastą, którą się tnie jak jest bardzo młoda, więc nie zdąży zgorzknieć.
Jak w szerszej perspektywie wygląda susza w waszym gospodarstwie? Jak odczuliście ją w ostatnich latach?
Jeśli chodzi o suszę, to mieszkamy w specyficznym regionie. Kujawy są jednym z miejsc w Polsce najbardziej zagrożonych pustynnieniem, a dokładniej stepowieniem. Także u nas te procesy zachodzą trochę szybciej i wyraźniej. Oczywiście główną zmianą w porównaniu do czasu, kiedy tata mojego męża Bartka zajmował się tą ziemią, jest to, że wtedy opady były dużo bardziej systematyczne i przewidywalne, a także dłuższe. Teraz opady są rzadsze, krótsze i często bardzo intensywne, w związku z czym przesuszona ziemia nie jest w stanie wchłaniać wody, która albo spływa, albo stoi na polach w postaci wielkich kałuż. Generalnie zestawiając np. jeden deszcz na tydzień z jednym deszczem na trzy-cztery tygodnie oczywistym jest, że uprawa jest teraz dużo trudniejsza.
A jak widzicie to w samej glebie?
W naszym gospodarstwie mamy dość specyficzną glebę ze względu na bliskość koryta Wisły. Gdy jest sucho, gleba robi się dość pylista, więc wywiewanie ziemi gra swoją rolę, choć na naszym terenie nie są to ilości, które by nas martwiły. Ale wiemy, że u innych rolników w okolicy podczas dużych wiatrów występowały niemal burze piaskowe na polach. Z rozmów z tatą Bartka wynika, że na przestrzeni ostatnich 20 lat, by ułatwić pracę ciągnikami, powycinano wszystkie drzewa śródpolne i te oddzielające pola od dróg. U nas te drzewa zostały, więc gleba jest trochę bardziej zabezpieczona przed wiatrem.
Wraz ze zmianą klimatu - poza suszą - pojawiają się intensywne opady, które wcale nie oznaczają końca suszy hydrologicznej. Jak dajecie sobie radę w czasie ulewnych deszczy?
Faktycznie, w zeszłym roku wiosną było bardzo sucho, musieliśmy ratować uprawy podlewaniem, za to w lipcu przyszły duże opady. U nas nie było najgorzej, ale zawsze przy uprawie organicznej w czasie intensywnych opadów są problemy, chociażby z chorobami grzybowymi – straciliśmy np. bardzo dużo brokułów z powodu pleśni. Poza tym w miejscach nierówności terenu woda spływa z innych części pola i długo stoi – widać to na roślinach, które są mniejsze lub pożółkłe od nadmiaru wody, a czasami wręcz podgniłe.
Zresztą w przypadku tak intensywnych deszczy, a zarazem dużego słońca, często po paru dniach w ogóle nie widać, że padało – gleba jest i tak przesuszona.
A jak wspomniana wcześniej specyfika waszej gleby ma się do uprawy?
Nasza gleba jest dość lekka, nie zbija się aż tak bardzo, ale trochę się zaskorupia. Mówi się, że taka ziemia jest ciepła, bo dość szybko się nagrzewa i przez to jest dobra do uprawy warzyw, ale kosztem tego, że jak przyjdzie deszcz i wyjdzie słońce, to powstanie skorupka, przez którą ciężko się przebić kiełkującym roślinom. Także musieliśmy znaleźć sposoby na to, żeby sobie z tym radzić – robimy dużą część warzyw z rozsady, a w innych wypadkach stosujemy np. wałowanie ziemi, żeby trochę ją rozbić. Trzeba się po prostu nauczyć swojej gleby – każdy rolnik chyba to powie, bo często jest tak, że masz np. 10 hektarów ziemi, z czego dwa są do siebie podobne, trzy zupełnie inne, a pięć jeszcze innych. Także ziemię trzeba obserwować i dostosowywać do niej uprawy. I to jest oczywiście przywilej małoobszarowych gospodarstw – my mamy pięć hektarów – że jesteśmy w stanie poznać ziemię od podszewki i reagować na jej potrzeby.
Właśnie, jak się z tą glebą obchodzicie?
Przede wszystkim na naszych polach mamy dość dużą różnorodność – na jednym hektarze często po kilkanaście różnych upraw warzywnych. Rzadko którzy rolnicy mogą sobie na taką uprawę pozwolić, bo to nie jest zbyt wygodne, również pod kątem zbytu w obecnym systemie.
Oczywiście stosujemy też płodozmian, który jest dobry dla gleby, a także ułatwia walkę ze szkodnikami i chorobami roślin. Np. pomidory muszą zmieniać miejsce co rok lub dwa lata i nie powinny wracać na to samo miejsce przez kolejne cztery, żeby wszystkie patogeny chorobotwórcze w naturalny sposób wyginęły. Poza tym zawsze jeden z pięciu hektarów pozostawiamy nieuprawny – dajemy ziemi odpocząć i sadzimy tam np. facelię lub łubin na poplon, czyli masę zieloną, którą trzeba worać w ziemię po to, żeby była bardziej próchniczna. Łubin dodatkowo jest rośliną, która wiąże azot z powietrza, więc wzbogaca glebę o ten pierwiastek. Glebę zasilamy też resztkami warzywnymi, bo nigdy się nie zbiera tak zupełnie wszystkiego. Więc dużą część tego, co warzywa z ziemi pobierają, oddajemy z powrotem w postaci takiego polnego kompostowania. Kupujemy też obornik od zaprzyjaźnionego gospodarstwa i rozrzucamy krowią kupę po polu, również po to, żeby zmienić strukturę gleby.
Wiem, że po przejęciu gospodarstwa na polach były takie miejsca, w których bardzo długo stała i nie wnikała w glebę. Jak sobie z tym poradziliście?
Tak, na polach mieliśmy wiele zastoisk wodnych. Okazało się, że w związku z tym, że ziemia była przez wiele lat przez tatę Bartka uprawiana, porobiły się podeszwy płużne, czyli miejsca ze zbitą ziemią, która nie przepuszcza wody. Musieliśmy wykonać głęboszowanie, czyli dość inwazyjny dla gleby zabieg, podczas którego nacina się ją głęboko, żeby te zastoiska porozrywać. Tego typu zabiegi mechaniczne to rzadkość, ale czasem okazuje się, że trzeba je wykonać, szczególnie, jeśli w przeszłości po danym fragmencie pola jeździł np. ciągnik.
Co robicie z nieudanymi uprawami?
Teraz sytuacja się zmieniła, bo mamy stado kur, także jeśli np. podgniją nam sałata, dynia lub kapusta i nie nadają się już na sprzedaż, to zbieramy je i dajemy kurom. Inne resztki zostają na polu. Musieliśmy zrezygnować z tradycyjnego kompostownika, bo zalęgły się w nim szczury, ale używamy kompostownika mobilnego na przyczepce. Wrzucamy tam np. chwasty, liście od selerów czy podpsute rzeczy, które wróciły nieodebrane z dostaw, a potem wywozimy na konkretne miejsce na polu, tam - gdzie akurat jest gorsza gleba - to sobie dalej przegniwa. Tak powoli pracujemy nad jej odzyskaniem.
A stosujecie jakieś metody permakulturowe? Jak oceniasz możliwość wykorzystania takich technik na większą skalę?
Bardziej w przydomowym ogrodzie, ponieważ na polach korzystamy z orki, więc permakulturowi na pewno nie jesteśmy. Pewne mechanizmy, które sprawdzają się na mniejszych przestrzeniach ogrodowych, niekoniecznie sprawdzą się w większym gospodarstwie, bo są w tych warunkach dużo bardziej pracochłonne. Oczywiście pewne elementy w naturalny sposób wykorzystujemy, jak chociażby uprawa sąsiedzka, która ma swoje odzwierciedlenie na polach – obok marchwi sadzimy cebulę, bo ona odstrasza szkodniki marchwi. Niektóre zależności obserwujemy dopiero w praktyce, np. zobaczyliśmy, że kalarepy, które rosły obok fasoli szparagowej, mają mniej mączlika, czyli muszek atakujących warzywa kapustne. Dlatego w tym roku obok tej fasoli chcemy posadzić jarmuż, który jest przez mączlika mocno atakowany.
Rozumiem, że wasze podejście do ziemi jest możliwe dzięki działaniu w ramach RWS [Rolnictwo Wspierane Społecznie]. Jak to funkcjonuje?
Zdecydowanie. RWS jest bardzo komfortowy – to rodzaj szczególnej relacji producencko-konsumenckiej, łączącej rolników ze społecznością, która decyduje się dzielić z nimi ryzyko uprawy. Rolnicy nie muszą szukać rynku zbytu, walczyć o cenę produktu o szczególnym znaczeniu społecznym. W tym modelu mamy wsparcie w postaci ludzi, którzy płacą z góry za sezon i akceptują to, że w wydawanych co dwa tygodnie paczkach może być trochę mniej plonów, jeśli coś nie wyjdzie. Jeśli jest bardzo duża susza, to wiadomo, że pomidorów będzie mniej albo będzie kiepsko z marchewką. Dzięki RWSowi nie musimy tak bardzo martwić o to, jaką marchewka ma wydajność ton z hektara, a dzięki temu możemy zadbać o to, żeby była najsmaczniejsza. Możemy więcej eksperymentować, bawić się odmianami, żeby znaleźć takie, które odpowiadają naszej ziemi i warunkom – tymi poszukiwaniami na bieżąco dzielimy się ze społecznością naszego RWSu. Czasem podejmujemy też wspólne decyzje o tym, co sadzić, a czego nie – uprawy są dostosowane do członków RWS. Oni nam ufają i chcą, żebyśmy nie tylko dbali o odpowiednią ilość plonów, ale też żeby były zdrowe, smaczne i żeby ich uprawa nie eksploatowała gleby, a w szerszej perspektywie Ziemi jako takiej.
A przy okazji tłumaczycie też, jak się zmieniają metody metody uprawy ziemi i dlaczego.
Tak. Kilka ostatnich lat uświadomiło nam, że zmiany zachodzą bardzo szybko. Dlatego w ramach naszych RWSów staramy się pokazywać i tłumaczyć, jak zmienia się otaczający nas świat, bo wtedy łatwiej zrozumieć, dlaczego jakość warzyw z gospodarstwa dbającego o wspólne zasoby czasem odbiega od tego, co proponują okoliczne bazarki i markety. I że tegoroczna marchewka różni się smakiem od zeszłorocznej, bo susza wpływa na jej smak.
Wydaje się, że taki model uprawy jest najodpowiedniejszy w kontekście kryzysu ekologicznego i powinien być standardem, jednak nie wszyscy mogą sobie pozwolić na bycie członkami RWS, a także nie wszyscy rolnicy są w stanie taki RWS poprowadzić.
Co do opłacalności – niekoniecznie. W ostatnim czasie ceny warzyw na tyle wzrosły, że nieraz to model RWSowy jest bardziej opłacalny, szczególnie biorąc pod uwagę jakość produktów. Oczywiście, wielkopowierzchniowe giganty zawsze mają przewagę cenową nad pojedynczymi rolnikami, szczególnie ekologicznymi, ale dlatego trzeba wprowadzać zmiany systemowe. Rolnikom zaś przydałaby się pomoc w postaci aktora ułatwiającego zakładanie RWSu i kontakt z klientami, bo nie każdy ma w tym łatwość. Poza tym przydałaby się dodatkowa infrastruktura w miastach – przestrzenie, w których rolnicy mogą spokojnie spotkać się na wydawki z członkami RWSów. Fajnie byłoby też połączyć model RWSowy z żywieniem w szkołach, gdzie rolnik mógłby być bohaterem dostarczającym warzywa i uczącym dzieci o pochodzeniu jedzenia, które ląduje na ich stołach.
Czym jest Rolnictwo Wspierane przez Społeczność (RWS)
RWS to alternatywny model współpracy między rolnikami a konsumentami, który tworzy dogodne warunki działalności dla drobnych gospodarstw rolnych. Relacja między obiema grupami oparta jest na zaufaniu, kontakcie osobistym, szacunku i obustronnym wsparciu.
Jak to działa?
Grupa gospodarstw domowych i gospodarstwo rolne postanawiają współpracować ze sobą w trakcie całego sezonu. Konsumenci zobowiązują się do regularnego odbioru płodów rolnych (warzywa, owoce, ale może być też nabiał czy mięso) z zaprzyjaźnionego gospodarstwa.
Na początku sezonu uczestnicy płacą określone z góry sumy pieniędzy - może to być całość albo pierwsza rata. Cena za całość ustalana jest przez rolników w porozumieniu z konsumentami na podstawie szacowanych kosztów (koszt nasion, sadzonek, uprawy, płace pracowników, transport do miejsca dostawy).
W trakcie sezonu rolnicy przywożą raz w tygodniu paczkę różnorodnych sezonowych warzyw (albo innych ustalonych produktów), które mają zaopatrzyć gospodarstwo domowe na tydzień. Każde gospodarstwo domowe w umówionym miejscu i czasie odbiera swoją paczkę, której zawartość zależy od tego, na co aktualnie jest sezon.
Korzyści dla obu stron
Konsumenci mają regularny dostęp do świeżej i tańszej żywności ze sprawdzonego źródła. Mają też wpływ na kształtowanie i wspieranie lokalnej gospodarki, opartej na zrównoważonych metodach produkcji, a przy okazji zdobywają wiedzę dotyczącą różnorodności płodów rolnych, metod produkcyjnych i kosztów związanych z produkcją i sezonowością żywności. Wzmacniana jest też więzi z własną lokalną wspólnotą, która spotyka się podczas odbiorów.
Rolnicy mają zapewniony dochód, który pomaga lepiej zaplanować wydatki związane z uprawą oraz stabilność finansową w życiu osobistym. Dzięki temu mają więcej czasu na skupienie się na uprawie - nie muszą już szukać rynków zbytu; wyższy zarobek ze sprzedaży, ponieważ sprzedają swoje produkty bezpośrednio konsumentom; lepszy kontakt z odbiorcami, który pozwala bezpośrednio reagować na ich uwagi i potrzeby. Konsumenci mogą też pomóc rolnikom zaplanować przyszłe uprawy (podpowiedzieć, na co jest zapotrzebowanie) oraz pomóc w uprawie podczas wizyt w gospodarstwie.
Informacje pochodzą z praktycznego przewodnika "Rolnictwo Wspierane przez Społeczność, partnerstwo między rolnikami a konsumentami".
---
Wywiad pochodzi z gazetki „Krzak Papier” 1/2020, wydawanej przez Spółdzielnię „Krzak”, www.krzakpapier.pl.
Spółdzielnia „Krzak” to kolektyw funkcjonujący w przestrzeni ogrodu na Osiedlu Jazdów, zielonej enklawie w centrum Warszawy. Działalność kolektywu opiera się na badaniu różnych spojrzeń i reakcji na kryzys klimatyczny i ekologiczny, zarówno poprzez codzienne działania wokół ogrodu, jak i poprzez praktyki postartystyczne oraz wymianę doświadczeń i wiedzy z różnych dziedzin, współpracując przy tym z innymi inicjatywami, artystkami i aktywistkami.
Musialam jednak do tego ogrodu doprowadzic wode. Zbieram rowniez deszczowke w kilku 1000-litrowych pojemnikach IBC. Bez wody latem ten region to pustynia.
Nie kazdy ma jednak takie mozliwosci. Popieram wiec RWS!! To super pomysl!!!