Pierwszych lodówek dostarczyła nam natura. Pradawni mieszkańcy Niżu Środkowoeuropejskiego - do którego zalicza się większość terytorium Polski - nie znali problemu psucia się żywności: mieli zawsze w pobliżu jakieś ocienione miejsce (las, brzeg wąwozu, dół ziemny, jezioro, oczko wodne), gdzie dało się i latem utrzymać temperaturę poniżej 10 stopni Celsjusza. Jedynym problemem pozostawało zabezpieczenie takiego schowka przed dzikimi zwierzętami.
Nie mieli podobnych problemów również mieszkańcy zamków i klasztorów, których piwnice czy lochy pozwalały (i pozwalają do dziś) na długotrwałe przechowywanie wina oraz większości rodzajów jedzenia. Specjalne komory lodowe budowano natomiast w Chinach. I to już ok. 1000 roku p.n.e., choć nie wiemy, jak wyglądały – pozostał o nich jedynie zdawkowy zapis w najstarszym zbiorze chińskiej poezji „Shijing" („Księga pieśni"). Podobną sytuację mamy w starożytnej Palestynie: ze wzmianki w „Księdze Przysłów króla Salomona" [25, 13, tł. Biblii Tysiąclecia] możemy wnioskować, że do konserwacji zebranych z pola płodów używano zwożonego z gór śniegu (choć być może służył on jedynie do schładzania pitej przez żniwiarzy wody):
Czym jest chłód śniegu w dzień żniwa,
tym wierny zleceniu posłaniec:
bo ducha panu orzeźwia.
Grecy i Rzymianie używali zwożonego z gór śniegu do chłodzenia wody, którą w kraterach rozcieńczano wino przed ucztą – picie nierozcieńczonego trunku uważano za przejaw barbarzyństwa.
Egipcjanie znad Nilu, którzy do śniegu mieli daleko, wystawiali na noc na dachach domów wodę w płytkich glinianych naczyniach, których porowata zewnętrzna powierzchnia długo utrzymywała nad ranem rosę (a zatem obniżała temperaturę wody), także po zdjęciu naczyń z dachu i wstawieniu ich do ciemnego pomieszczenia.
Perska metoda dobra dla filmowców z Chełmskiej
Persowie zamiast śniegu składowali w dołach ziemnych lód (jakczal, „lodowy dół") – po raz pierwszy archeolodzy mają pewne dowody, że używano go nie tylko do schładzania napojów, ale też do konserwacji żywności. Persowie stosowali również metodę (być może podpatrzoną u Egipcjan, choć podobną techniką posługiwali się Hindusi) przetrzymywania napojów i żywności w porowatych naczyniach wstawianych do chronionych przed światłem „chłodni", gdzie intensyfikowano parowanie wody poprzez odpowiedni nadmuch, a pod podłogą takich pomieszczeń przepuszczano często kanał z bieżącą wodą.
Już pierwszy z tych perskich wynalazków (dół z lodem), w sumie bardzo prosty, miał cieszyć się wzięciem przez długie stulecia.
Piszący te słowa jako dziecko we wczesnych latach 70. ubiegłego wieku obserwował funkcjonowanie warszawskiego jakczala, czyli dołu po oczku wodnym w Parku Sieleckim. Po wypełnieniu kawałami lodu okładano go grubą warstwą słomy, na wierzch zarzucając ciemną płachtę. Tak magazynowany lód dostarczano przez cały rok do restauracji „Lotos" na ul. Chełmskiej, gdzie stołowali się pracownicy pobliskiej Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych – kto jak kto, ale brać filmowa dobrze wie, że wódka najlepsza jest zimna.
W Australii pierwsi europejscy osadnicy radzili sobie z upałem, instalując w domach „schowek lodowy" (coolgardie safe), czyli pomieszczenie bez okien. W wejściu do niego zawieszano zasłonę z grubego (konopnego lub jutowego) płótna, którą polewano zimną wodą – para wodna pozwalała utrzymać temperaturę na tyle niską, żeby nie zepsuły się składowane w takiej spiżarni wędliny, owoce czy masło.
Lodowe żniwa
Około 1830 roku w Stanach Zjednoczonych zaczęto eksperymentować z czymś, co można uznać za wczesny prototyp dzisiejszej lodówki – szafkowymi schowkami na żywność i napoje chłodzonymi lodem. Ten ostatni trzeba było przynieść z zewnątrz, zwożono zatem lód holowany w wielkich kawałach za statkami z Kanady czy północnych wybrzeży Nowej Anglii, a następnie przechowywano w wielkich hangarach-chłodniach w portach, nawet leżących daleko na południu (np. w Hawanie). „Lodowe żniwa" (ice harvesting) stały się w USA przemysłem na wielką skalę – do amerykańskich portów zwożono tak wielkie ilości lodu, że jego cena w Nowym Jorku spadła w ciągu zaledwie kilku lat z sześciu do pół centa za funt. W tej sytuacji wkrótce prawie wszystkie domostwa stać było na zainstalowanie szafek chłodniczych, w których nowojorczycy zaczęli przechowywać nabiał, mięso, ryby, a nawet owoce i warzywa. W 1843 roku do portu w Nowym Jorku wpłynęło 12 000 ton lodu, a trzynaście lat później już 100 000 ton. Zwożonych z północy brył używała nawet kolej amerykańska do transportu schłodzonego mleka i nabiału na krótkich dystansach.
Nie wszędzie jednak o lód dowożony z mórz północnych było łatwo. By uporać się z tym problemem, zaczęto eksperymentować z produkcją sztucznego. Pierwsze sukcesy na tym polu osiągnął zresztą już wiek wcześniej szkocki lekarz i chemik William Cullen, który w 1755 roku opracował niewielką chłodziarkę wykorzystującą pompę próżniową. W warunkach częściowej próżni podgrzewany do wrzenia eter dietylowy zasysał ciepło z powietrza, emitując je na zewnątrz: ta podstawowa zasada obowiązuje w chłodnictwie do dziś. Cullenowi udało się nawet wyprodukować w takiej chłodziarce pewną ilość lodu, jednak jego wynalazek nie znalazł ówcześnie zastosowania.
By piwo chłodne było
Więcej szczęścia miały dopiero o ponad sto lat późniejsze wynalazki uczonych konstruktorów po obu stronach Atlantyku. W roku 1871 chłodziarkę opartą na obiegu eteru dimetylowego bądź amoniaku wprowadzono na wyposażenie browaru Spaten w Monachium (miała umożliwić produkcję piwa przez cały rok – wcześniej zawieszano ją latem). Jej konstruktorem był bawarski inżynier i wynalazca Carl von Linde – znany głównie z konstruowania lokomotyw parowych – i to jego źródła wymieniają najczęściej jako wynalazcę lodówki. Jednak tak naprawdę podobnie funkcjonujące urządzenie kilkanaście lat wcześniej zbudował i opatentował (w 1856 r.) w Australii tamtejszy wynalazca amator James Harrison, którego pomysł również zastosowano najpierw na potrzeby browaru (w mieście Bendigo w stanie Wiktoria), a niezależnie w miejscowej rzeźni. Harrison, pracujący jako dziennikarz, podczas częstych wizyt w drukarni zauważył, że czyszczone eterem czcionki prasy drukarskiej ochładzają się podczas parowania cieczy z ich powierzchni. Oparta na kompresji pary wodnej machina Harrisona, wykorzystująca jako środek chłodzący eter, alkohol lub amoniak, szybko przyjęła się w Australii. Doprawdy niezasłużenie to nie jemu przypisuje się wynalezienie chłodziarki.
Być może zresztą pierwszeństwo przyznano von Lindemu dopiero później, ze względu na fakt, że opatentowany przez niego lewobieżny obieg środka chłodzącego znalazł (i znajduje do dziś) zastosowanie w większości funkcjonujących lodówek. Pozostałe modele, prawobieżne, pracują w cyklu Diesla, Otta, Seilingera lub Braytona.
Lindego wyprzedził zresztą nie tylko Harrison. W 1869 roku znany amerykański lotnik balonowy Thaddeus S.C. Lowe pracował wraz z kilkoma wynalazcami nad konstrukcją statku chłodni (parowca, w którym zainstalowano by wielką chłodziarkę). Mimo że eksperyment w zasadzie się powiódł i wkrótce Lowe woził swym statkiem schłodzone owoce z Nowego Jorku do portów Zatoki Meksykańskiej, a w drodze powrotnej świeże mięso z rzeźni w teksańskim Galveston, przedsięwzięcie okazało się nierentowne – prawdopodobnie ze względu na wielką ilość naturalnego lodu zwożonego statkami z północnych mórz. Dobra passa „lodowych żniw" z wolna jednak się kończyła, a przyspieszyć ten proces miała wojna secesyjna (1861-1865), kiedy to ustała żegluga między Północą a Południem. W ostatnim roku wojny w Nowym Orleanie zaczęto produkować lód w trzech chłodziarkach skonstruowanych przez francuskiego inżyniera Ferdinanda Carrégo; substancją chłodzącą był w nich rozcieńczony wodą amoniak (wcześniej, w 1850 r., uczony ten z powodzeniem eksperymentował z chłodzeniem za pomocą rozpuszczonego w wodzie kwasu siarkowego). W teksaskim San Antonio prowadzone w czasie wojny eksperymenty zaowocowały zbudowaniem dwa lata po zakończeniu działań wojennych „fabryczki lodu" – jej twórcą był kolejny pochodzący z Francji inżynier, Andrew Muhl. Dzisiejsza lodówka ma zatem wielu ojców. Warto tu dodać, że pewien postęp w rozwoju chłodnictwa umożliwiły pionierskie badania polskich fizyko-chemików Zygmunta Wróblewskiego i Karola Olszewskiego w dziedzinie kondensacji gazów (w 1883 roku jako pierwsi na świecie skroplili wyizolowany z powietrza tlen i azot).
Triumf sztucznego lodu
Po powojennym przywróceniu w USA żeglugi między Północą a Południem sztuczny lód długo jeszcze nie był w stanie konkurować cenowo z surowcem przywożonym morzem w ramach „lodowych żniw". Ten ostatni przegrał walkę dopiero na przełomie XIX i XX w. ze względów estetyczno-higienicznych: coraz bogatsi i spragnieni coraz większych luksusów Amerykanie zaczęli zauważać, że ciągnięte za statkiem wielkie bryły lodu, w wyniku kontaktu z wodą morską, nabiera nienaturalnej barwy podczas kontaktu z olejem silnikowym czy miejskimi ściekami wylewanymi do morza w pobliżu portów. Było to w końcu w pierwszych latach po „szokujących" odkryciach Ludwika Pasteura, który powiązał rozwój szeregu chorób (w tym tyfusu) z rozmnażaniem się bakterii w „brudzie". Na początku XX w. zakazano używania dostarczanego statkami surowca w niektórych regionach USA.
Datą przełomową w historii chłodnictwa była budowa i dziewiczy rejs (w 1882 r., z Nowej Zelandii do Londynu) pierwszego statku chłodni „Dunedin", korzystającego wyłącznie z lodu produkowanego na statku. Tym samym możliwy stał się przewóz do Europy wielkich ilości zamrożonego mięsa z australijskich i nowozelandzkich farm.
Pierwsze chłodziarki elektryczne przeznaczone do domowego użytku wypuściła w 1913 r. na rynek firma DOMELRE Freda W. Wolfa z Chicago. Był to właściwie agregat chłodniczy montowany na „dachach" tradycyjnych szafek chłodniczych (do których wcześniej dostarczano lód z portów morskich czy raczej, w przypadku Chicago, z Wielkich Jezior). Wewnątrz takiej lodówki znajdował się chłodzący powietrze parownik, cała reszta aparatury (silnik, sprężarka i skraplacz) pozostawała zaś na zewnątrz. Środkiem chłodzącym był toksyczny dwutlenek siarki. Produkt firmy DOMERLE nie odniósł jednak sukcesu komercyjnego, ponieważ był zbyt dogi – kosztował ok. 900 dolarów – na tamte lata była to fortuna.
W tym samym roku podobną chłodziarkę sprężarkową na rynek niemiecki wypuściła firma AEG z Norymbergi. Prawdziwy masowy sukces odniosły jednak dopiero produkowane w międzywojniu chłodziarki absorpcyjne firmy Electrolux, wykorzystujące obieg z różnicą ciśnień parcjalnych (amoniaku, wody i wodoru), zwany też „obiegiem systemu Electrolux". Wynalazcami lodówki absorpcyjnej (patent z 1922 r.) było dwóch młodziutkich studentów Politechniki Królewskiej w Sztokholmie – Baltzar von Platen i Carl Munters. W 20. i 30. latach XX wieku wcześniejsze środki chłodzące (amoniak, eter itp.) wyparł bezpieczniejszy od nich freon (stosowany do lat 80., kiedy to na Zachodzie zaczęto postrzegać w nim zagrożenie dla środowiska). Chłodziarkę z zamrażarką opatentowano dopiero w 1939 roku, zaś w latach 50. lodówki wzbogacono w tace do rozmrażania i kostkarki do lodu.
Moskiewskie mrożonki
Masowy handel mrożonkami rozwinęła pod koniec lat pięćdziesiątych Marjorie Merriweather Post, dziedziczka firmy General Foods. Jako żona amerykańskiego ambasadora w Moskwie, Josepha E. Daviesa, pani Post-Davies, obawiając się, że kupowana w radzieckich sklepach na co dzień żywność może nie być najlepszej jakości, zaczęła zapychać po brzegi zamrażarki dostępnych jej lodówek w ambasadzie – tym samym mogła całymi tygodniami obyć się bez zakupów, może z wyjątkiem pieczywa. Po powrocie do USA w 1955 r. zainstalowała w sklepach General Foods przeszklone chłodziarki z mrożonkami – dziś obowiązkowy element każdego sklepu samoobsługowego.