Muszę się wam do czegoś przyznać. Nie jestem fanką lodów. To wyznanie często budzi niedowierzanie u moich rozmówców, podobnie jak deklaracja, że nie znoszę ogórkowej. No bo jak to? Jak można? Ale serio? I tym podobne...
A przecież jako dziecko nie mogłam się doczekać, kiedy mama pozwoli mi zjeść więcej niż jedną gałkę naraz. Czekałam, błagałam i zrozumieć nie mogłam, dlaczego tak mało i tak rzadko. Pamiętam np. olbrzymią kolejkę w jednej z niewielu w tamtych czasach lodziarni w Szczecinie, przy ul. Mickiewicza. Stawało się w tej kolejce, zazwyczaj w weekend, zaopatrzonym w duży termos, kupowało się gałki (do wyboru trzy, góra cztery smaki) i pędziło do domu co sił w nogach, żeby lody nie zdążyły się roztopić. Pamiętam też lodziarnię niedaleko ul. Wilczej, przy której mój autobus miał przystanek – po szkole wpadało się tam na gałkę (bądź dwie, kiedy mama nie widziała). Pani w lodziarni na życzenie (i za dopłatą rzecz jasna) zanurzała gałkę w płynnej czekoladzie, choć raczej to był wyrób czekoladopodobny. Polewa zastygała na zimnym lodzie i robiła się przyjemnie chrupiąca. Największym powodzeniem i renomą cieszyła się (do dziś istniejąca) lodziarnia w alei Fontann, czyli Castellari. Pójście do niej to było coś! Nie takie tam zwykłe wyjście na lody, to było wyjście przez wielkie "W".
Później nastąpiły czasy kupowania w sklepach gotowych rożków – powiew Zachodu, jak nic. I wtedy właśnie Marysia... przestała jeść lody zupełnie. Próbowała raz, drugi, trzeci i koniec. Nie odpowiadało mi zamrożone, tłuste, mdłe coś, co tylko przez nazwę oraz fakt, że było zimne, przypominało lody. Od tego momentu przez dobre dziesięć albo i więcej lat, nie jadłam lodów; żadnych, po prostu przestały mi smakować.
Dziś jadam lody sporadycznie, ale na szczęście dla mojego wybrednego podniebienia, lodziarnie z prawdziwego zdarzenia rosną jak grzyby po deszczu i w wielu można zjeść naprawdę dobre lody. Sama sięgam tylko po trzy smaki, tj.: kawowy, waniliowy i karmelowy (oraz ich wariacje), ale ponieważ w domu mam dwóch lodożerców, zdarza się, że sama je robię. Dla Jasia np. ukręcam takie z zamrożonych bananów z odrobiną wanilii, czasem jogurtu albo z dodatkiem truskawek. Nie mam maszynki do lodów, stąd swego czasu zaczęłam eksperymentować z recepturami, w których nie trzeba co 30 minut mieszać lodów przez 5 godzin, żeby ich konsystencja była odpowiednia. I taką propozycję mam dla was.
Obie wersje zrobicie bez maszyny. Te pierwsze są superproste, a w smaku podobne do lodów na patyku z dawnych lat. Drugie wymagają więcej pracy, ale dają też masę możliwości w kombinacjach smakowych. Jedne i drugie są w moim domu przyjmowane z euforią, wierzę więc, że zadowolą każdego, kto choć trochę lody lubi.
Lody a la Bambino
Na 500 ml
Przygotowanie: 5 minut
Chłodzenie: 2 razy po 12 godzin
250 ml śmietanki kremówki 36 proc.
125 ml słodzonego mleka skondensowanego
łyżeczka pasty z wanilii lub ziarna z połowy laski wanilii.
Śmietanę schładzamy minimum 12 godzin w lodówce, przelewamy do wysokiej miski i zaczynamy ubijać. Na początku na małych obrotach miksera, później stopniowo je zwiększając. Kiedy śmietana będzie prawie sztywna, tzn. zgęstnieje, ale nie całkowicie, zmniejszamy obroty miksera i niedużą strużką wlewamy mleko skondensowane i pastę z wanilii. Miksujemy krótko, do połączenia składników, uważając, żeby śmietana się nie zważyła. Masę przelewamy do plastikowego pojemnika i koniecznie szczelnie zamykamy. Wstawiamy do zamrażarki najlepiej na noc.
Semifreddo z malinami i likierem
Dla 8 osób
Przygotowanie: 40 minut
Chłodzenie: minimum 8 godzin
100 g mrożonych malin
łyżka cukru pudru
15 ml likieru malinowego
łyżeczka pasty z wanilii
2 białka
100 g cukru
200 ml schłodzonej śmietanki kremówki 36 proc.
ok. 15 g małych bez.
Maliny zasypujemy cukrem pudrem, dolewamy likier i odstawiamy owoce, by zaczęły lekko puszczać sok. Nie muszą się całkowicie rozpuścić. Zamiast mrożonych malin można użyć również świeżych. Śmietanę ubijamy na sztywno i wstawiamy do lodówki. Do małego rondelka wlewamy 50 ml wody, wsypujemy cukier i gotujemy. Tu przyda się nam termometr, bo syrop powinien podgrzać się do temperatury 118 st. C. Gdy syrop będzie miał już temperaturę 110-112 st. C, białka przelewamy do wysokiej miski i powoli ubijamy. Do ubitych białek powoli, cienką stróżką wlewamy gorący syrop (o temp. 118 st.). Ubijamy, aż białka będą bardzo sztywne, lśniące, a masa przestanie być ciepła, trwa to 10-15 minut. Maliny lekko ugniatamy widelcem tak, by gdzieniegdzie pozostały większe kawałki owoców. Mieszamy ze sobą wszystkie składniki, tj. do śmietanki dodajemy partiami białka, dokładanie mieszając szpatułką, na koniec dorzucamy maliny i mniej dokładnie je łączymy z białą masą. Na koniec do całości wkruszamy bezy i lekko mieszamy. Masę przelewamy do dużego pojemnika wyłożonego folią spożywczą lub dzielimy na porcyjki, wlewając do kilku foremek silikonowych. Szczelnie okrywamy i wstawiamy do zamrażalnika. Gdy przygotowujemy lody w dużym pojemniku, wyjmujemy je z zamrażalnika 5 minut przed podaniem i kroimy w grube plastry.
• Przygotowanie bezy włoskiej, czyli bezy zaparzanej gorącym syropem cukrowym, nie jest trudne, o ile używamy termometru i pilnujemy temperatury. Zaparzamy ubite białka syropem, który osiągnie 118 st. C (soft ball).
• Jeżeli syrop za mocno się zagrzeje, ale nie zacznie się spalać, można wyłączyć gaz i poczekać, aż temperatura syropu obniży się.
• Lody z użyciem mleczka skondensowanego można przygotować bez śmietany, wystarczy zmiksować zamrożone owoce z mlekiem skondensowanym w proporcji 2:1 (na 2 szklanki mrożonych owoców szklanka mleka). Dalej jak w przepisie.
• Mamy mieć wielu gości? Warto po zmrożeniu masy lodowej, uformować z niej gałki i ponownie zamrozić, szczelnie przykrywając.