Tadeusz: Przyznaj się, przyjacielu, ile zjadłeś pączków w tłusty czwartek?
Marek: Ani jednego.
T: A czemuż to? Nie w smak ci ta tradycja?
M: Tradycji nie mam nic do zarzucenia. Ale byłem daleko, na południu Hiszpanii, a pączków tam nie uświadczysz. Takich prawdziwych, tłustoczwartkowych, bo churros oczywiście są, ale co z tego, przecież w tłusty czwartek w Warszawie nie jadłbym churros. A ty ile zjadłeś?
T: Jednego. Ale za to jakiego!
M: Z prawdziwym lukrem i slow foodową konfiturą z róży?
T: A wiesz, nawet nie zwróciłem uwagi na takie szczególiki.
M: No coś ty, przecież to nie są żadne szczególiki, to sedno sprawy!
T: Sedno już było. To znaczy, pamiętam czasy, kiedy ten lukier i ta konfitura wzbudzały emocje. Teraz chodzi o co innego.
M: Mianowicie?
T: Niewinność. A raczej – brak poczucia winy.
M: Winy? Komu miałbyś zawinić, jedząc pięknego pączka w tłusty czwartek?
T: Samemu sobie.
M: Naprawdę tak sądzisz?
T: Nie ja jeden. Przecież nie do mnie osobiście skierowany był reklamowy przekaz wypisany kredą na tablicy w witrynie cukierni: Pączki bez glutenu, bez laktozy, bez cukru, bez winy!
M: Rozumiem. Post był za pasem, win na sumieniu każdy miał co niemiara, więc niech chociaż ten pączek znajdzie się w strefie komfortu, poza dobrem i złem.
T: Kiedy tu nie chodzi o post i te winy, które nazywamy grzechami. Cukier i cała reszta tego, co stanowi o istocie pączka, szkodzą naszemu wyobrażeniu o zdrowiu i urodzie. A wyobrażenie to mamy na podobieństwo platońskich idei. Ludzie o idealnym zdrowiu i urodzie istnieją tylko dzięki komputerowym programom do obróbki zdjęć. Zatem jedząc pączka bez glutenu i laktozy zamiast normalnego, tłustego, pełnoglutenowego pączka, nie czujesz się winny tego, że twoja rzeczywista, cielesna postać jeszcze bardziej oddala się od ideału.
M: Zbyt pochopnie utożsamiasz zdrowie z urodą.
T: Nie ja jeden. Przecież różni ludzie różnie rozumieją niewinność. A zdrowie utożsamia się często z dobrym samopoczuciem, które zależy od tego, czy uważasz się za osobę atrakcyjną pod względem urody.
M: No, ale jeśli masz, dajmy na to, cukrzycę i wielką ochotę na pączka, to kwestia poczucia winy nie jest bez znaczenia.
T: Otóż to! Zbliżamy się do sedna. Zjadasz pączka, zwanego z angielska guilt-free, czyli wolnego od winy w dzisiejszej polszczyźnie, i czujesz się jak ostatni idiota, bo ten pączek wcale nie był tym, o czym grzesznie marzyłeś, tylko jego zaprzeczeniem, antypączkiem, kpiną z twojego apetytu, z twojej decyzji, żeby zgrzeszyć w imię Smaku.
M: Więc zjadasz coś, co nazywa się pączkiem i nawet wygląda jak pączek, ale nim nie jest, choć kosztuje tyle samo, a może ciut więcej?
T: Ciut-ciut tylko, bez przesady. Niewinność nie powinna być zbyt droga, chodzi o to, żebyśmy mieli świadomość, że niewinny może być każdy, a ściślej mówiąc – każdy może uniknąć poczucia winy wobec własnego zdrowia i urody, jedząc do cna obrzydliwe pączki. Przy czym nie ma to nic wspólnego z ekologicznym myśleniem czy ekologicznym sumieniem.
M: No, nie wiem. Co do poczucia winy, moja teza jest prosta. Bez względu na to, czy poczucie winy wynika z kultury judeochrześcijańskiej, czy też nie, jest ono nieodzownym składnikiem naszego życia. Jeżeli wyrugujemy je z jednej dziedziny, przeniesie się do drugiej. Mieszka w nas niewidzialny arbiter, który surowo ocenia nasze życie – chcemy tego czy nie. Jeśli na przykład zarzucaliśmy sobie, że jesteśmy egoistami, i nie pomagamy ludziom w potrzebie, w wyniku czego postanowiliśmy się poprawić i zaczęliśmy dawać datki, to poczucie winy przenieśliśmy na naszą bierność wobec globalnego ocieplenia. Zapisaliśmy się zatem do partii ekologicznej i zaczęliśmy chodzić na manifestacje przeciwko naszej gospodarce energetycznej, a poczucie winy tymczasem przeniosło się na nasz stosunek do zdrowia. I tak dalej. Nie ma przebacz i nigdy nie będzie.
T: Czyli zawsze będę się czuł źle sam ze sobą? To chciałeś powiedzieć?
M: Tak, to chciałem powiedzieć.
T: Pociesz mnie jakoś.
M: Możesz walczyć o poczucie niewinności. Mój przyjaciel napisał ostatnio duży tekst o gotowaniu do intelektualnego pisma z redakcją w Warszawie. Bardzo ciekawie opisuje od strony gastronomicznej swoje kulinarne wyczyny. Opierające się w dużej mierze na obróbce mięsa, którego spożywanie, jak wiadomo, wywołuje poczucie winy. Mniej zresztą ze względu na los zwierząt niż na nasz układ krążenia, cholesterol itd. Przedwczoraj spotykam redaktorkę pisma na ulicy, rozmawiamy o tekście. – Ciekawy – mówi – ale na mieście straszny skandal. Domyślasz się dlaczego. Bo w Warszawie nikt już nie je mięsa.
T: Tak oficjalnie.
M: Nikt się do tego chętnie nie przyznaje. Je ukradkiem albo tak, by pokazać, że nie sprawia mu to większej przyjemności. Chyba że chce sprowokować.
T: Tak jak nikt na lewicy nie przyzna, że ma kolegę bankiera. Albo że uważa, że kwestia emigrancka jest nieco bardziej skomplikowana, niż zwykło się sądzić. Albo że kobiety nie muszą się boksować w ringu.
M: Ano. Bo poczucie winy jest także strzeżone społecznie. Inni dbają, żebyś je miał. Jedzenia do niedawna to nie dotyczyło. Twoje menu było sprawą ściśle prywatną. Ale teraz powoli przestaje być sprawą czysto prywatną. Straże wokół czuwają.
T: Jeszcze dwa lata temu zjadłbym pięć pączków i w ogóle niczego bym nie zauważył. A teraz uwewnętrzniłem poczucie winy i jestem zgubiony. Jak Józef K. z „Procesu”. To może chodź do jakiejś befsztykarni, na pohybel Warszawce z okolic Wilanowa.
M: Kiedy ja nie lubię mięsa.
T: A ty, warszawiaku jeden! Ty obrzydły hipokryto! Jadasz przecież mięso i czasem ci smakuje.
M: No czasem jadam. Niekiedy smakuje.
T: Ale się nie przyznasz, bo ci wstyd przed sobą i wstyd przed innymi. Zżera cię poczucie winy.
M: Nie, no coś ty.
T: Tak, tak – i ty utraciłeś niewinność, i ty się czujesz źle ze sobą samym, podobnie jak ja.
M: Nieszczęścia chodzą parami.
T: Nie ma rady, musimy sobie zafundować dzień bez glutenu. Dzień naszej niewinności. Dzień guilt-free.
M: Dobrze. Będzie fajnie. Tylko to poczucie winy, że się zmarnowało czas, a życie jest takie krótkie.
Bardzo grzeszne purée z bobu
Dla 2-4 osób • Przygotowanie: 45 minut
500 g bobu, 150-200 g masła, sól
Bób gotujemy do miękkości, nie dodając soli do wody. Szklankę wody z garnka odlewamy przed odcedzeniem. Po odcedzeniu studzimy bób pod zimną wodą, kiedy obeschnie i ostygnie, wyciskamy ziarna z łupinek. W robocie kuchennym miksujemy bób na gładkie purée, dodając tyle wody z gotowania, ile uznamy za niezbędne minimum. Purée przekładamy do kąpieli wodnej. Energicznie mieszając trzepaczką, wkręcamy tyle masła, ile bób jest w stanie wchłonąć – ni mniej, ni więcej. Solimy, mieszamy. Podajemy, najlepiej do pieczeni albo morskiej ryby z rusztu. Odrobina świeżych ziół nie zawadzi.
Do takiego bobu najlepsze białe wino z Południa, z większą goryczką i mniejszą kwasowością, na przykład coś z Langwedocji. W wersji niegrzesznej powinno być biodynamiczne.
Niewinny mus z czekolady
Może starczy dla dwóch osób
Przygotowanie: 25 minut
230 ml wody, 270 g czekolady o zawartości kakao ok. 60-proc.
Uwaga: proporcji wody do czekolady należy przestrzegać z aptekarską dokładnością.
Czekoladę łamiemy na kawałki i rozpuszczamy w wodzie na średnim ogniu. Zawczasu napełniamy dużą miskę lodem. Rozpuszczoną czekoladę przekładamy do mniejszej miski, którą umieszczamy w tej z lodem. Ubijamy trzepaczką lub mikserem, aż czekolada nabierze konsystencji bitej śmietany. To wszystko.
Proponujemy najstarsze czerwone wino wytrawne, jakie macie. I o którym myślicie, że jest już może do wylania. A jeśli nie macie, to czerwone słodkie, oczywiście porto najlepiej. Albo francuski Banyuls.