rek: Momenty były?

T: Masz Znaczy się, były, ale inaczej.

M: Momenty inaczej? Czy to nie brzmi gorsząco?

T: Możliwe, ale gorsząco inaczej.

M: Wytłumacz się, przyjacielu.

T: Już to robię, ale na przykładzie. Otóż: najlepiej jak ten Fryderyk wyciąga z piknikowego kosza wielką flaszkę

M: lubił wypić

T: W tym filmie wszyscy lubią wypić. To taki kostiumowy, z epoki, kapujesz. Więc wyciąga korek z tej flaszki i wtedy widać i słychać wielki wybuch. Odłamki latają w kurzawie, Rozaneta piszczy

M: Masz ci los! A co z winem? Wsiąka w trawę, w pył się obraca!

T: Z winem wsio okej, bo to nie flaszka wybuchła, tylko robotnicy coś zdetonowali w kamieniołomach. Ten piknik, uważasz, odbywa się bowiem w kamieniołomach.

M: Aha, już pamiętam, już się domyślam, co to był za film! Ta Rozaneta zaraz powie: "Ja chyba oszaleję".

T: Właśnie, że nie! Tak jest w książce

M: w wielkiej książce, bo w "Szkole uczuć" Flauberta.

T: Lecz nie w najnowszej, garażowej, studenckiej ekranizacji. Tam Fryderyk uspokaja Rozanetę, nalewa jej wina, głęboko patrzy w oczy

M: oczy duże, niebieskie deep blue.

T: Ma się rozumieć. I po chwili wyjmuje z kosza wiktuały. Najpierw chleb. A potem kilkanaście innych rzeczy. Właściwie większa część filmu sprowadza się do zbliżeń

M: No, jednak, mów mi tak dalej

T: tych wiktuałów, mój drogi miłośniku Flauberta! Oczy Rozanety oglądamy przez trzy czwarte sekundy!

M: A wiktuały?

T: Przez trzy czwarte kwadransa. Cały film trwa niewiele dłużej, jest zaledwie etiudą. Lecz to znak naszych czasów, że nie uwzględniono w niej uczt, podczas których Fryderyk i jego prawdziwa miłość, madame Arnoux, oraz jej mąż pożerają bardzo wykwintne potrawy.

M: Tak sądzisz? Ja uważam, że znakiem czasów byłoby właśnie coś odwrotnego, dzikie obżarstwo przez dwie godziny, z długimi zbliżeniami na dekolty dam.

T: To dlatego, że mylisz modę z ponadczasowością. W twoim wieku to uchodzi, nie przejmuj się.

M: Nie przejmuję się, próbuję zrozumieć. Z twej mętnej opowieści wynika, że najnowsza adaptacja "Szkoły uczuć" przesuwa akcję z Paryża centralnego na piknik. I wyłącznie piknikiem się zajmuje.

T: Tak jest.

M: Chyba w tamtych czasach nie mówiono jeszcze "majówka".

T: Chyba nie. Ale nie chodzi o tamte czasy, chodzi o dzisiejsze. Przemysł kulinarno-kulturalny bierze się teraz za niego właśnie - za piknik! Po tym, jak opanował inne przestrzenie. Konferencje naukowe, kanały telewizyjne, blogi o papu i tak dalej.

M: Byłem jakiś czas temu w Kopenhadze i w centrum miasta zobaczyłem taką miniestradę, uliczne studio telewizyjne. Myślałem, że to dla polityków, ale było jeszcze gorzej: przeznaczono ją dla kucharzy. Co parę godzin pojawiał się kolejny i kręcono program dla kolejnego kanału. Człowiek boi się już zasiadać przed telewizorem, bo co chwila ktoś pokazuje, jak zrobić jajecznicę.

T: Albo jajecznicę z truflami i emulsją z kory brzozowej kamczackiej.

M: I jeszcze jak pokazuje, to opowiada dowcipy, bo humor musi być.

T: Czyli zgadzasz się ze mną? Mianowicie w kwestii, że doszło do pewnej egzageracji i hipertrofii w upowszechnianiu wiedzy kulinarnej.

M: Chcesz powiedzieć, że przegięto pałę? Owszem, miewam takie wrażenie. No, ale co z tym piknikiem?

T: Więc to właśnie: obecnie władcy medialnych kulinariów inwestują w pikniki. Kreują ich nowoczesny obraz. Ich imidż.

Tadeusz: Fajny film wczoraj widziałem.

Marek: Momenty były?

T: Masz... Znaczy się, były, ale inaczej.

M: Momenty inaczej? Czy to nie brzmi gorsząco?

T: Możliwe, ale gorsząco inaczej.

M : Wytłumacz się, przyjacielu.

T: Już to robię, ale na przykładzie. Otóż: najlepiej jak ten Fryderyk wyciąga z piknikowego kosza wielką flaszkę...

M: ...lubił wypić...

T: W tym filmie wszyscy lubią wypić. To taki kostiumowy, z epoki, kapujesz. Więc wyciąga korek z tej flaszki i wtedy widać i słychać wielki wybuch. Odłamki latają w kurzawie, Rozaneta piszczy...

M: Masz ci los! A co z winem? Wsiąka w trawę, w pył się obraca!

T: Z winem wsio okej, bo to nie flaszka wybuchła, tylko robotnicy coś zdetonowali w kamieniołomach. Ten piknik, uważasz, odbywa się bowiem w kamieniołomach.

M: Aha, już pamiętam, już się domyślam, co to był za film! Ta Rozaneta zaraz powie: "Ja chyba oszaleję".

T: Właśnie, że nie! Tak jest w książce...

M: ...w wielkiej książce, bo w "Szkole uczuć" Flauberta.

T: Lecz nie w najnowszej, garażowej, studenckiej ekranizacji. Tam Fryderyk uspokaja Rozanetę, nalewa jej wina, głęboko patrzy w oczy M: oczy duże, niebieskie deep blue.

T: Ma się rozumieć. I po chwili wyjmuje z kosza wiktuały. Najpierw chleb. A potem kilkanaście innych rzeczy. Właściwie większa część filmu sprowadza się do zbliżeń...

M : No, jednak, mów mi tak dalej...

T: ...tych wiktuałów, mój drogi miłośniku Flauberta! Oczy Rozanety oglądamy przez trzy czwarte sekundy!

M: A wiktuały?

T: Przez trzy czwarte kwadransa. Cały film trwa niewiele dłużej, jest zaledwie etiudą. Lecz to znak naszych czasów, że nie uwzględniono w niej uczt, podczas których Fryderyk i jego prawdziwa miłość, madame Arnoux, oraz jej mąż pożerają bardzo wykwintne potrawy.

M: Tak sądzisz? Ja uważam, że znakiem czasów byłoby właśnie coś odwrotnego, dzikie obżarstwo przez dwie godziny, z długimi zbliżeniami na dekolty dam.

T: To dlatego, że mylisz modę z ponadczasowością. W twoim wieku to uchodzi, nie przejmuj się.

M: Nie przejmuję się, próbuję zrozumieć. Z twej mętnej opowieści wynika, że najnowsza adaptacja "Szkoły uczuć" przesuwa akcję z Paryża centralnego na piknik. I wyłącznie piknikiem się zajmuje.

T: Tak jest.

M: Chyba w tamtych czasach nie mówiono jeszcze "majówka".

T: Chyba nie. Ale nie chodzi o tamte czasy, chodzi o dzisiejsze. Przemysł kulinarno-kulturalny bierze się teraz za niego właśnie - za piknik! Po tym, jak opanował inne przestrzenie. Konferencje naukowe, kanały telewizyjne, blogi o papu i tak dalej.

M: Byłem jakiś czas temu w Kopenhadze i w centrum miasta zobaczyłem taką miniestradę, uliczne studio telewizyjne. Myślałem, że to dla polityków, ale było jeszcze gorzej: przeznaczono ją dla kucharzy. Co parę godzin pojawiał się kolejny i kręcono program dla kolejnego kanału. Człowiek boi się już zasiadać przed telewizorem, bo co chwila ktoś pokazuje, jak zrobić jajecznicę.

T: Albo jajecznicę z truflami i emulsją z kory brzozowej kamczackiej.

M: I jeszcze jak pokazuje, to opowiada dowcipy, bo humor musi być.

T: Czyli zgadzasz się ze mną? Mianowicie w kwestii, że doszło do pewnej egzageracji i hipertrofii w upowszechnianiu wiedzy kulinarnej.

M: Chcesz powiedzieć, że przegięto pałę? Owszem, miewam takie wrażenie. No, ale co z tym piknikiem?

T: Więc to właśnie: obecnie władcy medialnych kulinariów inwestują w pikniki. Kreują ich nowoczesny obraz. Ich imidż.

M: Chcesz powiedzieć, że chcą go obrzydzić?

T: Poniekąd. Jadą z kamerami na brzeg najbliższego jeziorka albo rzeki, ustawiają tam jakieś supernowoczesne grille, palniki ostatniej generacji, przywożą cały bus utensyliów.

M: Chcesz powiedzieć: szczypiec, pędzelków, termometrów, szpatułek oraz syfonów?

T: Mniej więcej. Przenoszą całe kuchnie na zewnątrz i pokazują dania niby proste, a jakby tu rzec, niepiknikowe. Upgradują piknik aż do przesady.

M: Innymi słowy: robią z pikniku trzygwiazdkowy obiad?

T: Mniej więcej. Pod pozorami prostoty. A ja jestem wyznawcą starej szkoły piknikowskiej. Mówiąc wprost: potrafię odróżnić piknik od ordynarnego grillowiska. Wyobrażasz sobie Fryderyka w kamieniołomach pochylonego nad grillem, a nie nad namiętnymi ustami Rozanety? Przecież piknik polega na tym, żeby zjeść przygotowane wcześniej, przyniesione z domu potrawy, i przejść do meritum, a nie na tym, by urządzać popis sztuki kulinarnej.

M: W rzeczy samej. Pamiętaj jednak, że za czasów Flauberta nie istniała telewizja ani kamery, ba, nawet dostępu do szerokopasmowego internetu nie mieli ci głodni frajerzy, więc wszystko było tak, jakby niczego nie było, bo nikt poza uczestnikami pikniku nic o nim nie wiedział.

T: No, może poza fiakrem podglądającym z zarośli.

M: Fiakier się nie liczy, jest z nizin społecznych, państwo wiedzieli, że tacy mogą ich podglądać, lecz nic im nie przyjdzie z wiedzy uzyskanej w ten brzydki sposób.

T: Racja. Tym bardziej ironicznie brzmi tytuł filmu: "Sentymentalna edukacja" (tak jest "Szkoła uczuć" po angielsku, film zrobili studenci z Kalifornii). Zwłaszcza że w powieści nie ma mowy o żadnym pikniku, sam pomysł, że w tych kamieniołomach można by urządzić sobie piknik, jest równie dziwaczny, jak te scenerie w programach kulinarnych, w których to płyniemy na Spitsbergen, żeby upiec na ruszcie kawałek wieloryba.

M: Przypominam sobie rysunek z pisma dla "dżentelmenów", na którym kobiety i mężczyźni w strojach właściwych dla sadomasochistycznych rytuałów są związani i zawieszeni na hakach, zakuci w kajdany, zakneblowani i tak dalej, a przyglądają się im dwaj panowie. I jeden z nich mówi do drugiego: "Pamiętam czasy, kiedy wszystko było takie proste!".

T: To już zbytnie uproszczenie - no bo gdzie przygoda?

M: Przygoda na talerzu. Przejdziemy do meritum?

Zestaw I: Piknik jarski

Marchew w sosie estragonowym

  • 12 młodych marchewek
  • 1 łyżka octu z białego wina
  • 2 ząbki czosnku
  • 1 łyżeczka suszonego estragonu
  • 2 łyżki posiekanej natki
  • 4 łyżki oliwy extra virgin
  • sól i pieprz
  • sok z cytryny

Sposób przygotowania:

Oskrobane marchewki kroimy wzdłuż na cztery części, a te na kilkucentymetrowe pałeczki. Wrzucamy do osolonego wrzątku na pięć minut. Odcedzamy i opłukujemy zimną wodą, a kiedy wyschną, polewamy sosem złożonym z octu, drobno posiekanego czosnku, estragonu, natki pietruszki, oliwy, soli, pieprzu i odrobiny soku z cytryny. Marchew powinna w tym sosie poleżeć co najmniej kilka godzin przed podaniem, lecz nie dłużej niż dobę. Ilość czosnku można regulować zależnie od upodobań.

Proponowałbym do tego jakiś nowozelandzki sauvignon blanc o trawiasto-słodkich aromatach. Zgodność w stanach średnich, ale jest wesoło od ilości aromatów. Na przykład wino od producenta o wdzięcznym imieniu Huia z Marlborough (69 zł).

Pasta z bakłażanów

  • 1,5 kilograma bakłażanów
  • 4 ząbki czosnku
  • 4 łyżki oliwy extra virgin
  • 2 łyżki posiekanej natki pietruszki lub kolendry
  • sól i pieprz
  • sok z cytryny

Sposób przygotowania:

Bakłażany nacinamy w kilkunastu miejscach nożykiem, a w powstałe dzięki temu szparki wciskamy obrane i pokrojone w cienkie plasterki ząbki czosnku. Pieczemy je w temperaturze 200°C przez dobrą godzinę, odwracając raz w połowie pieczenia. Powinny mieć czarną, pomarszczoną skórę i być zupełnie miękkie. Kiedy przestygną, ściągamy skórę i kładziemy warzywa na durszlak. Niech poleżą pół godziny, żeby uszły z nich soki. Drobniutko siekamy bakłażanowy miąższ wraz z czosnkiem. Dodajemy oliwę i natkę pietruszki bądź kolendry, sól i pieprz, wreszcie, na koniec, łyżeczkę soku z cytryny. Mieszamy i odstawiamy na noc do lodówki.

Aby nieco zaostrzyć delikatne bakłażany, biegnę po wino z jednej z moich ulubionych białych odmian hiszpańskich: godello. Rafael Palacios, Bolo Mountain Wine 2013, Valdeorras (45 zł).

Pieczarki z pomidorami i cebulą Sposób przygotowania: Pieczarki smarujemy oliwą i pieczemy w temperaturze 200°C przez pół godziny. Pomidorki tniemy na połówki lub ćwiartki, cebule siekamy bardzo drobno. Kiedy pieczarki ostygną, mieszamy je z pomidorami, cebulą, natką pietruszki (lub kolendry), drobno posiekaną papryczką chilli i oliwą.Nie solimy przed podaniem. Nie chłodzimy w lodówce, od razu po przygotowaniu zabieramy na piknik. Do tego coś od trzech muszkieterów, czyli białe wino gaskońskie z Domaine du Tariquet Reserve 2011 (52 zł). Niby białe, ale są w nim aromaty mocniejszych przypraw, a nawet zapachy ściółkowo-grzybowe, które powinny się zgrać z jedzeniem. Zestaw II: Piknik dziarski Kurze skrzydełka na sposób barbecue Sposób przygotowania: Skrzydełka skrupulatnie obtaczamy w sosie i wkładamy do lodówki na noc. Pieczemy półtorej godziny w temperaturze 150°C, odwracając raz w połowie pieczenia. Studzimy przez co najmniej 6 godzin, zanim zapakujemy je do koszyka i zabierzemy na piknik. Różowe gaskońskie Marselan Rosé z Domaine du Tariquet (46 zł). Chłodzimy 2 godziny przed piknikiem i nalewamy sobie pierwsi, bo szybko zejdzie. Sałatka kartoflana Nancy Reagan Sposób przygotowania: Dokładnie wyszorowane, ale nieobrane ziemniaki gotujemy al dente. Duże kroimy na połówki lub na ćwiartki. Mieszamy z posiekaną cebulą, chilli i kolendrą oraz sokiem z limonki i kilkoma łyżkami oliwy lub oleju z awokado. Solimy i pieprzymy. Mieszamy delikatnie, wstawiamy na kilka godzin do lodówki, a dopiero potem zabieramy na piknik. Do jankeskiej sałatki to, co zostanie z powyższych win.