zy można jednak przypadkiem zostać gwiazdą świata paryskiej gastronomii i szefem przedsiębiorstwa składającego się z kilku restauracji oraz sieci sklepów z greckimi i śródziemnomorskimi specjalnościami?
Andreas Mavrommatis, który chciał być nauczycielem filozofii, a skończył psychologię i socjologię, uważa, że tak. Lubi mówić o swojej wsi, wspominać rodzinny kawałek roli, warzywnik, sad i winnicę. Przede wszystkim ze wzruszeniem opowiada o tym, jak jego matka Thessalia prowadziła gospodarstwo domowe i przygotowywała posiłki w rytmie pór roku, wybierając najlepsze produkty z własnego ogrodu.
Andreas Mavrommatis podkreśla swe włościańskie korzenie, ale jego ojciec nie był chłopem. Miał małą firmę transportową, a pójście na wyższe studia nie było w tej rodzinie traktowane
jako coś wyjątkowego. Andreas wybrał Paryż z powodu więzów przyjaźni z Francją i dlatego że w przeciwieństwie do Grecji uniwersytet był bezpłatny. Wciąż jednak potrzebował pieniędzy
na życie, więc dorabiał razem z bratem w greckich restauracjach Paryża. Aż jeden z przyjaciół, zajmujący się handlem nieruchomościami, "zmusił" ich do kupienia lokalu w Dzielnicy Łacińskiej. Dlatego, że była to niesamowita okazja, no i przecież Andreas, taki dobry w kuchni, powinien mieć restaurację. - A ja niczego nie potrafiłem zrobić, a w głowie miałem nie więcej niż 20 przepisów - uśmiecha się jeden z najlepszych paryskich szefów kuchni.
Nie tak źle jak na amatora (policzmy, ile drugich dań umiemy ugotować) i nawet świetnie jak na kartę przeciętnej greckiej restauracji nad Sekwaną - 30 lat temu, a pewnie i dzisiaj.
Restaurację bracia Mavrommatis nazwali Przysmakami Afrodyty. Była to aluzja do rodzinnej wyspy - bogini piękności na świat przyszła podobno u brzegów Cypru - a przy tym ustępstwo na rzecz pewnej sztampy, którą dziś Andreas Mavrommatis odrzuca: "Podpieranie swej greckości mitologią i filozofią starożytną wydaje mi się niesmaczne, a w restauracji smaczne powinno być wszystko".
Nie wiem, czy kiedykolwiek się zaczął, ale tu na pewno się
kończy przypadek, a zaczyna kowalstwo. Kowalstwo własnego losu. Andreas Mavrommatis przez dwa lata uczył się zawodu w słynnym francuskim przedsiębiorstwie gastronomicznym Lenetre, posiadającym restauracje, sale recepcyjne, cukiernie i garmażerie. Bez wątpienia pilnie obserwował nie tylko technikę, ale i organizację Lenetre. Wpłynęło to zapewne także
na obecny kształt jego firmy. Przyznaje, że jest kucharzem francuskim, gotującym na sposób francuski. A to służy mu
do wysublimowania greckich produktów - win, serów i innych przysmaków, które po starannych poszukiwaniach sprowadza bezpośrednio z Grecji. Dzięki temu kochają go Grecy - bo jest ambasadorem ich kuchni w stolicy Francji - i Francuzi, którzy uważają, że jest najlepszym greckim szefem w Paryżu. A jak w Paryżu, to i na świecie. Tak widziana Europa da się lubić.
Andreas Mavrommatis tak się nie zachowuje i na pewno Greka nie udaje. Nie musi. Jest nim od urodzenia. Od urodzenia na Cyprze, w górskiej wsi Ajos Joannis, na południowym wybrzeżu wyspy. Nic - jak twierdzi - nie wskazywało na to, że ma zostać kucharzem. Zawdzięcza to tylko przypadkowi. Czy można jednak przypadkiem zostać gwiazdą świata paryskiej gastronomii i szefem przedsiębiorstwa składającego się z kilku restauracji oraz sieci sklepów z greckimi i śródziemnomorskimi specjalnościami?
Andreas Mavrommatis, który chciał być nauczycielem filozofii, a skończył psychologię i socjologię, uważa, że tak. Lubi mówić o swojej wsi, wspominać rodzinny kawałek roli, warzywnik, sad i winnicę. Przede wszystkim ze wzruszeniem opowiada o tym, jak jego matka Thessalia prowadziła gospodarstwo domowe i przygotowywała posiłki w rytmie pór roku, wybierając najlepsze produkty z własnego ogrodu. Andreas Mavrommatis podkreśla swe włościańskie korzenie, ale jego ojciec nie był chłopem. Miał małą firmę transportową, a pójście na wyższe studia nie było w tej rodzinie traktowane jako coś wyjątkowego. Andreas wybrał Paryż z powodu więzów przyjaźni z Francją i dlatego że w przeciwieństwie do Grecji uniwersytet był bezpłatny. Wciąż jednak potrzebował pieniędzy na życie, więc dorabiał razem z bratem w greckich restauracjach Paryża. Aż jeden z przyjaciół, zajmujący się handlem nieruchomościami, "zmusił" ich do kupienia lokalu w Dzielnicy Łacińskiej. Dlatego, że była to niesamowita okazja, no i przecież Andreas, taki dobry w kuchni, powinien mieć restaurację. - A ja niczego nie potrafiłem zrobić, a w głowie miałem nie więcej niż 20 przepisów - uśmiecha się jeden z najlepszych paryskich szefów kuchni.
Nie tak źle jak na amatora (policzmy, ile drugich dań umiemy ugotować) i nawet świetnie jak na kartę przeciętnej greckiej restauracji nad Sekwaną - 30 lat temu, a pewnie i dzisiaj. Restaurację bracia Mavrommatis nazwali Przysmakami Afrodyty. Była to aluzja do rodzinnej wyspy - bogini piękności na świat przyszła podobno u brzegów Cypru - a przy tym ustępstwo na rzecz pewnej sztampy, którą dziś Andreas Mavrommatis odrzuca: "Podpieranie swej greckości mitologią i filozofią starożytną wydaje mi się niesmaczne, a w restauracji smaczne powinno być wszystko".
Nie wiem, czy kiedykolwiek się zaczął, ale tu na pewno się kończy przypadek, a zaczyna kowalstwo. Kowalstwo własnego losu. Andreas Mavrommatis przez dwa lata uczył się zawodu w słynnym francuskim przedsiębiorstwie gastronomicznym Lenetre, posiadającym restauracje, sale recepcyjne, cukiernie i garmażerie. Bez wątpienia pilnie obserwował nie tylko technikę, ale i organizację Lenetre. Wpłynęło to zapewne także na obecny kształt jego firmy. Przyznaje, że jest kucharzem francuskim, gotującym na sposób francuski. A to służy mu do wysublimowania greckich produktów - win, serów i innych przysmaków, które po starannych poszukiwaniach sprowadza bezpośrednio z Grecji. Dzięki temu kochają go Grecy - bo jest ambasadorem ich kuchni w stolicy Francji - i Francuzi, którzy uważają, że jest najlepszym greckim szefem w Paryżu. A jak w Paryżu, to i na świecie. Tak widziana Europa da się lubić.