Marek: Mówisz "sandwicz", czy "kanapka"? Tadeusz: Kanapka jest mała i bardziej krągła, sandwicz jest dłuższy. M: E tam, mówi się "kanapka" i koniec. Ja na wszystko, co nakładają na pieczywo, mówię "kanapka". T: Na szczęście są jeszcze światy alternatywne. M: Zachodnie ecie-plecie. Jest kanapka, jest pociąg, pociąg jedzie, wyciągasz kanapkę, roznosi się woń jajka na twardo, posoka pomidora skapuje na spodnie, wchodzi kontroler, pyta "kto dosiadał?", wyciągasz bilet, wycierając ręce w spodnie. Tak było, jest i będzie. T: Nie jesz kanapki w pociągu, jesz sandwicza. M: Chyba wiem lepiej, co jem. T: Kanapka nie dość jest mała i jednostronna. M: Jak seks w małym mieście. T: Połóż się, mój drogi, odpocznij, o, tutaj... M: Na tej kanapce? T: To jest kozetka. Kanapka jest jednostronna, bo kładziesz różności na kromkę i nie przykrywasz drugą kromką. M: Niektórzy na drugą kromkę kładą jeszcze coś i przykrywają trzecią kromką. T: To jest megasandwicz. M: Jesteś dziś hiperprecyzyjny. T: Zawsze jestem nader dokładny. M: A jadłeś kiedyś kanapkę widelcem i nożem? Ja jadłem. Wstrząsło mną. T: Wstrząsnęło. M: Wstrząsło, bo była krótka. T: Krótka i jednostronna? Znaczy w Danii byłeś. M: A skąd wiesz? T: Sm?rrebr?d. M: Źle wymawiasz. T: Ale dobrze pamiętam. M: Smaczne. T: Bardzo. M: Pierwszy raz pojechałem do Danii w 1972. Powiedzieli mi, że to ich specjalność. Zdziwiłem się. U nas przymus, u nich przysmak. U nas szara śniadaniowa codzienność, u nich wręcz luksusik. Małe kromki ciemnego chleba z ziarenkami, masło, listek sałaty, krewetki, jajko na twardo, majonez. Na przykład. Zamawiałeś w centrum Kopenhagi cztery kanapki, jak nie przymierzając na słynnym dworcu PKS-u w Zakopanem... T: ...tam gdzie ogłaszali przez megafony: "Autobus do Murzasichla z napisem Dolina Chochołowska odjedzie ze stanowiska drugiego"? M: Dokładnie. Siadałeś w przeszklonym barze, gapiąc się na park Tivoli i byłeś panem życia. T: Sandwicze też tam mieli? M: O tak. I nie tylko. Co drugi sklep w tamtych czasach to był sex-shop. Witryny były nęcące i bez zasłonek. Oglądałem od rana do wieczora! T: Wracaj na kanapkę! M: Na kozetkę, chcesz powiedzieć. T: Już mi w głowie namieszałeś. A mieliśmy pogadać o cywilizacji sandwiczów. Bo bardzo się rozwija, także u nas. Od czasu, kiedy lord Sandwich, nałogowy karciarz, kazał je sobie przynosić do stołu gry, bo nie chciał się od niej odrywać ani na chwilę, sandwicze zrobiły nie mniejszą furorę niż makaron. A że większość z nich jest niejadalna, to już inna sprawa. Przyznaj no, kiedy idziesz do pracy, zabierasz ze sobą kanapkę? M: Wolałbym to przemilczeć. T: Dlaczego? M: Bo chyba nie wypada w dzisiejszych czasach pakować do teczki kanapki, dajmy na to, z jajkiem na twardo czy mielonką i listkiem niemodnej sałaty. I nie wypada zawijać tej kanapki w pergamin, zwany niegdyś papierem śniadaniowym i w uboższych domach zastępowany gazetą. T: Więc zamiast domowej kanapki - mówię kanapki, bo w domu sandwiczów się nie robi - wolisz zjeść jakiś prefabrykat ze Starbucksa i popić to ich kiepską kawą? A miałem cię za swojaka! M: Nic nie rozumiesz. Wolałem sprawę przemilczeć, żeby nie wyjść na oldskulowca. Ale przecież zabieram do pracy, no, rzadko tam chodzę, albo w podróż, kanapki, żeby nie zdawać się na łaskę losu. Mam to we krwi od szkoły podstawowej. Dostawałem piękne kanapki od mamy, dwustronne; na przerwie podbie-gał do mnie największy bandzior w klasie, niejaki Kierzkowski, i wołał: "daj szama". Broniłem mej kanapki jak Kmicic Częstochowy. No i te kanapki na koloniach, ułożone na dużych talerzach jedna na drugiej... wspomnienie nostalgiczne, ale dobre. T: Powiadasz: zdawać się na łaskę losu w centrum Warszawy. Co w tym groźnego? A nawet w wagonie Warsu? M: Niby nic, pod warunkiem że nie chcesz kanapki. A ja na drugie śniadanie chcę dostać kanapkę, tak mnie wychowano, i basta! T: Bywają dobre sandwicze, jeśli wiesz, gdzie szukać. M: Wiem, gdzie szukać. Ale z czym one są? Sam pomyśl: mozzarella plus pomidory i pesto przez okrągły rok, jesień, lato czy zima. Albo rostbef, musztarda, ser brie i rukola, pomieszanie z poplątaniem, zemsta szefa kuchni na snobach. Co z tego, że pieczywo dobre, jeśli wielkie miasto uprawia na nim swoją pseudonowoczesność? T: No tak, kanapki mojej mamy były najlepsze. Smarowane masłem, z żółtym serem, wędliną i listkiem sałaty. Lub te bardzo aromatyczne, z pastą z makreli, na razowym chlebie - już wtedy organizowałem degustacje. A dziś na podróż samolotem, przyznam ci się, też zawsze zabieram kanapki. I zjadam je bezwstydnie na oczach zazdrosnych współpasażerów. To dopiero obciach! Ale muszę przyznać, że sztuka robienia kanapek, a raczej sandwiczów, najwyżej stoi w Ameryce. M: O, tak! Zamówiłem raz sandwicza z indykiem w żydowskiej jadłodajni. Cztery kromki chleba, ułożone pionowo, rozdzielało łącznie czterdzieści plastrów indyka. Do tego mnóstwo innych składników. Kto ma paszczę, jak aligator, wgryzie się w takie coś. Zwykli śmiertelnicy muszą takiego sandwicza podzielić na kilka części, a potem zjadać je przez kilka dni. Francuskie sandwicze jednak mieszczą się w buzi. Jakoś to bardziej racjonalnie wymierzyli. A te jankeskie rozszerzają usta jak chirurg plastyczny. Nazywasz to sztuką? T: Swoistą, z pewnością, lecz nie taką miałem na myśli. Po pierwsze - świetna bagietka albo paluch, ewentualnie żytni chleb. Po drugie - przemyślany dobór składników, pełna harmonia. Nawet tak dziwaczne sandwicze, jak Rueben, z peklowaną wołowiną i kiszoną kapustą na gorąco, miały swój urok. A te o bardziej włoskiej proweniencji bywały upojnie smaczne. M: Jak o tym pomyśleć, hamburger też jest sandwiczem, hot dog jest sandwiczem. Może w tym należy upatrywać przyczyn klęski kanapek, tych prawdziwych, w naszych miastach. Trzeba uciekać do Kopenhagi. Tyle że tam drugą specjalnością są właśnie hot dogi. Czy jest jeszcze jakaś prawdziwa stolica prawdziwych kanapek, miasto nieustraszone? T: Jeśli nieustraszone, to tylko Warszawa. W końcu narasta moda, niechybnie zauważyłeś, na lokale quasi-peerelowskie, z zakąskami i właśnie kanapkami. Fala powraca. Jakoś dziwnie ludzi do tych miejsc ciągnie. M: I ja to rozumiem! Przecież chodzi o uczciwą kanapkę, tę kromeczkę chleba czy bułeczki, którą zgłodniała ludność od Alaski po Tasmanię, idąc, siedząc na ławce lub jadąc pociągiem, wsuwa, trzęsąc uszami. Bo kanapki się wsuwa. Opychać się można pizzą, frytkami, nawet sushi. I sandwiczami. Lecz w tej ciżbie kanapka powinna odnaleźć swoje miejsce, bo przy sandwiczach to jest inny byt, to jest Mały Książę wśród rugbystów. T: No dobrze, mon Petit Prince, chwytaj ten nóż, bierz masełko i sól, idziemy na następną stronę wykrawać z bułki pyszności. Sandwicze długie jak tegoroczna zima... M: ...i kanapki krótkie jak noc czerwcowa.