Coś we mnie pękło. Leciałem przecież do Lyonu z zadaniem zdemaskowania czysto marketingowej operacji. Był rok 1998. W Polsce, w tak zwanych eleganckich restauracjach, organizowano pierwsze wieczory z beaujolais nouveau. Damy zakładały wieczorowe suknie, panowie najlepsze garnitury. Nad młodziutkim sikaczem cmokano i mlaskano, a nuworyszowska bańka wydawała się nadmuchana do granic możliwości. Tymczasem wtajemniczeni (za których się uważaliśmy) wiedzieli, że w całej tej hucpie z młodym gamay z południowej Burgundii chodzi tylko o kasę. A jednak, widok wzruszonych daleką podróżą swojego beaujolais winiarzy zbił mnie z pantałyku i na nouveau spojrzałem jeszcze z innej strony.
Woły jadą do Lyonu
Jak to często bywa w Europie, historia upraw winorośli w Beaujolais sięga czasów rzymskich. Region zajmuje relatywnie wąski pas ziemi na zachodnim brzegu Saôny, między północnymi rubieżami Lyonu i Mâcon. Uprawia się tu przede wszystkim czerwoną odmianę gamay dającą lekkie, zazwyczaj bardzo owocowe wina. Część (gorsza) winnic leży na płaskich polach wzdłuż rzeki, część (najlepsza) na granitowych wzgórzach, wznoszących się nawet na wysokość 500 m n.p.m.
Przez wieki ów zawieszony między Burgundią a Doliną Rodanu obszerny region, był źródłem wina dla Lyonu. Wozy, z beczkami pełnymi młodego gamay, ciągnęły do miasta masywne woły. Wino spławiano też w dół Saoną (fr. Saône); wkrótce beaujolais zyskało miano trzeciej, obok Saony i Rodanu, płynących przez miasto, lokalnej rzeki. Gdy dzięki systemowi kanałów, połączono Saonę z Loarą i Sekwaną, tanie gamay z Beaujeu zaczęło płynąć także na północ, do Paryża. Rozwój sieci kolejowej przypieczętował sukces owocowego lekkiego wina. Ale skąd wzięło się nouveau?
Jeszcze w XIX wieku do beczek transportowanych do Lyonu pakowano raczej wciąż fermentujący moszcz, a nie gotowe wino. Proces dokonywał się w czasie drogi do lyońskich tawern. Gamay w okolicach Beaujeu dojrzewało wcześnie, i w dużej mierze dlatego tamtejsi winiarze po drugiej wojnie światowej zyskali przywilej sprzedawania młodego wina, primeur, już 15 grudnia każdego roku.
W latach 50. i 60. zeszłego wieku rześkie, pełne owocu wino podbiło podniebienia paryżan. W czasie kolejnej dekady beaujolais nouveau dało się poznać światu. Popularność młodego wina i wiązanej z nim coraz częściej fiesty wykroczyła poza granice Francji.
W pierwszej połowie lat 70. zaczęto organizować późną jesienią specyficzny wyścig: kto pierwszy dowiezie butelkę tegorocznego beaujolais do Londynu. Międzynarodowy handel młodym gamay pozostawał w rękach wielkich firm kupieckich, pozyskujących grona i wino luzem od miejscowych winiarzy i butelkujących je pod własną marką. Najsłynniejsza z nich, zawiadywana przez Georgesa Dubœufa, doczekała się nie tylko sławy, ale i znacznych rozmiarów muzeum w Romanèche-Thorins. Beaujolais nouveau trafiło za ocean, najpierw do Stanów Zjednoczonych, w latach 80. do Australii i Japonii, bijąc wszędzie rekordy popularności. Datę premiery przesunięto na 15 listopada, szybko jednak okazało się, że ten sztywny termin nie jest zbyt fortunny, zwłaszcza, jeśli piętnasty wypadał w poniedziałek czy wtorek. Ostatecznie władze apelacji zdecydowały się wypuszczać nowy rocznik młodego wina z Beaujeu w trzeci czwartek listopada, co umożliwiło organizację "długich weekendów" z nouveau, w czasie których sprzedawano większą część wyprodukowanego w danym roczniku wina.
Nabici w nouveau
Gdy w 1998 roku po raz pierwszy odwiedziłem Beaujolais, nouveau wciąż miało się dobrze. Każde z miasteczek regionu wyprawiało w środku listopada wielodniowe festiwale młodego wina, na których bawili się miejscowi i przyjezdni. Największe z nich, Sarmentelles w Beaujeu gromadziło kilkutysięczną publikę. Tylko z Japonii zameldowały się trzy ekipy telewizyjne. Święto zaczynało się już we środę, tak by rozweselony starym winem tłum, mógł dokładnie o północy odkorkować tysiące butelek nouveau. Ceny winnic były niebotyczne, zresztą i tak nikt nie chciał pozbywać się drogocennej ziemi.
Z nastaniem nowego millenium młode Beaujolais spowszedniało, jak każda moda, a jego popularność zaczęła spadać. W Polsce kariera gamay była jeszcze krótsza. Ci, którzy pod koniec XX w. pod krawatem i z namaszczeniem wwąchiwali się w bananowo-truskawkowe nuty płynące z kieliszka, zostali szybko brutalnie uświadomieni, że zachwycają się tanim (choć sami płacili zań niemało) sikaczem, którym we Francji podczas ludycznej biesiady popija się pieczone świńskie skórki, a nie, tak jak czynili to oni, wyrafinowaną kolację. Miłość zmieniła się w nienawiść i w dobrym tonie było demonstracyjnie beaujolais nouveau nie pić.
Paradoksalnie, zmierzch popularności nouveau bardzo pomógł regionowi. Ceny winnic spadły, a do głosu doszło młode pokolenie ambitnych winiarzy, które dziś pokazuje jak wdzięczną odmianą może być gamay i jak wspaniałe terroir kryje w sobie Beaujolais. Najlepsza, górzysta część regionu podzielona jest na małe podapelacje, każda o odmiennym charakterze, i to ich nazwy pojawiają się na etykietach: Brouilly, Côte de Brouilly, Chénas, Chiroubles, Fleurie, Juliénas, Morgon, Moulin-à-Vent, Régnié czy Saint Amour potrafią być winami ujmującymi złożonością aromatów i… dobrze się starzeć, czego nouveau zupełnie nie potrafi.
Na Świętego Marcina
Tajemnica tkwi w metodzie produkcji. Przy tłoczeniu młodego wina wykorzystuje się tzw. macerację węglową - całe grona zamyka się w szczelnie zamkniętej kadzi wypełnionej dwutlenkiem węgla. Owoce eksplodują, a powstałe z nich wino zachwyca bujną owocowością, jednak pozbawione jest zupełnie struktury właściwej winom macerowanym w tradycyjny sposób. Dlatego tak dobrze smakuje w ciągu pierwszych kilkunastu tygodni. Z czasem jego czar gaśnie i niewiele zostaje, choć grubą przesadą jest twierdzenie, że dwumiesięczne nouveau nadaje się tylko na ocet.
Miejsce po beaujolais szybko wypełniły wina z innych krajów, z włoskim novello na czele. Można je robić w bardzo wielu regionach całej Italii z różnorodnych odmian. Trudno zatem mówić o konkretnym smaku włoskiego młodziaka. Z wielu, których próbowałem, najbardziej do gustu przypadło mi soczyste trydenckie teroldego z Dolomitów. Novello wchodzi na rynek już 30 października (od 2012 r.). Tradycję picia młodego wina wskrzesili także nasi południowi sąsiedzi i nie chodzi mi o tzw. burcak, fermentujący moszcz winny, który dostępny jest już we wrześniu, w trakcie winobrania i słynie ze swych przeczyszczających właściwości (po tym jak w 2012 r. w wyniku zatrucia metanolem dodanym do legalnie sprzedawanego alkoholu w Republice Czeskiej zmarło 38 osób, a wiele straciło wzrok, sprzedawcy burcaka reklamują swój specyfik hasłem: „lepiej się posr*ć, niż oślepnąć”).
11 listopada, w Dzień Świętego Marcina, wielu morawskich winiarzy wypuszcza svatomartinské víno, lekkie, zwiewne i aromatyczne. Także kilku polskich winiarzy pokusiło się w ostatnich latach o produkcję wina świętomarcińskiego. Jest raczej za chude w uszach, by udźwignąć gęś upieczoną na Święto Niepodległości, ale na aperitif nadaje się świetnie. Być może beaujolais nouveau jest więc już nieco passé, ale z pewnością nie młode wino w ogóle.