Zaczęło się całkiem niewinnie: pod koniec lat 70. grupa przyjaciół z Edynburga pod wodzą niejakiego Phillipa Hilla postanowiła zrobić coś, czego raczej nikt nie robił, a mianowicie kupić sobie na wieczór beczkę whisky. Wybrano destylarnię Glenfarclas. Phill zapakował baryłkę do swego mini morrisa i przywiózł do domu. Rozpoczęła się degustacja, ale przyjaciele nie dali rady wypić wszystkiego. Padła więc propozycja, żeby resztę zabutelkować i sprzedać większej grupie znajomych. Jak uradzili, tak zrobili. Pomysł wszystkim się spodobał, więc zażądano powtórki.
We wczesnych latach 80. grupa urosła do około 50 osób, nazwała się The Scotch Malt Whisky Society i kupiła siedzibę w dzielnicy Leith. A potem hobby przerodziło się w biznes - dzisiaj SMWS to prężnie działająca firma.
Zasady działania organizacji nie zmieniły się od lat. Panel degustacyjny, którego szefem jest znany autor książek i artykułów o whisky Charles Maclean, wybiera pojedyncze beczki ze 128 szkockich destylarni, butelkuje je i sprzedaje - wyłącznie członkom stowarzyszenia. Tych jest na całym świecie około 26 tysięcy, w tym 28 osób w Polsce. Koszt członkostwa (w wersji podstawowej) wynosi 600 zł wpisowego i 300 zł za każdy kolejny rok. W zamian dostajemy pakiet powitalny: cztery różne whisky (po 100 ml), poradnik członkowski, notatnik i znaczek do wpięcia w klapę.
Oferowane przez SMWS trunki są wyjątkowe. Zawartość każdej beczki butelkowana jest bez żadnych ingerencji - czyli rozcieńczania, filtracji na zimno (wycinającej część aromatów), mieszania z whisky z innych beczek itd. Klient dostaje więc produkt unikalny, często mający niewiele wspólnego ze stylem danej gorzelni. - Dlatego nie podajemy na butelkach nazw destylarni, a tylko specjalny kod liczbowy - tłumaczy Artur Cieśluk z polskiego oddziału SMWS. Składa się on z dwóch części przedzielonych kropką. Numer przed kropką oznacza destylarnię, gdzie butelkujemy naszą whisky, a numer po kropce - kolejną beczkę z danej destylarni, którą rozlaliśmy. Dla przykładu, 1.1 i 1.2 oznacza, że obie whisky pochodzą z tej samej destylarni, lecz z różnych beczek. Oczywiście, na życzenie klubowicza pracownicy mogą sprawdzić kod i zdradzić, skąd pochodzi trunek. Kolejną ciekawostką w SMWS są poetyckie i/albo zwariowane nazwy niektórych butelek, jak np. "Frezje rozjechane przez uciekający samochód", "Kłótnia starych kochanków" czy "Całując tyłek Balroga" (to taki demon z Tolkiena). I nic dziwnego - oprócz fachowców od whisky w skład panelu degustacyjnego wchodzą też m.in. muzycy, pisarze i poeci. Na zakończenie opowieści o tym ciekawym klubie zdradzę wam jeszcze małą tajemnicę: jest furtka, przez którą na chwilę można się dostać do SMWS, nie kupując karty członkowskiej i pełnych butelek. W dwóch miejscach w Polsce (a są to Dom Whisky w Jastrzębiej Górze oraz +One Bar w hotelu Intercontinental w Warszawie) kilka napitków stowarzyszenia dostaniemy na kieliszki.
SMWS nie jest, rzecz jasna, jedyną szkocką firmą sprzedającą trunki z pojedynczych beczek. Robią to też niektóre destylarnie i niezależne firmy dystrybucyjne jak Gordon&MacPhail, robią również Amerykanie (przykłady obok).Jeśli chodzi o tych ostatnich, to prekursorem zabawy z single barrrel jest firma Buffalo Trace, która w roku 1984 (wtedy jako Ancient Age Distillery) wprowadziła pierwszą jednobeczkową markę Blanton's. A zaczęło się od refleksji starego mistrza destylacji Elmera T. Lee, który przypomniał sobie, że niegdysiejszy właściciel gorzelni Albert B. Blanton wybierał do prywatnej piwnicy najlepsze beczki - zawsze ze środkowych pięter magazynu H. Opowieść została zweryfikowana i okazało się, że istotnie, bourbon z tej lokalizacji jest wyśmienity. Czego, jak to w USA, nie omieszkano przekuć na rynkowy sukces.