Jak to wszystko się zaczęło? Jak narodził się Pani blog, na podstawie którego powstała później książka "Kuchnia filmowa"?
- Zamierzałam założyć bloga kulinarnego, ale nie chciałam podejść do tego tematu w zwykły sposób. Postanowiłam więc połączyć w nim obie moje pasje - filmy i gotowanie. Z kolei książka to jedno z moich ogromnych marzeń, które właśnie się spełnia. Nie udałoby się to bez pomocy Wydawnictwa Otwartego, które zechciało pomóc mi w realizacji tego marzenia.
Najwięcej miejsca w książce poświęciła Pani przepisom z filmów miłosnych. Czy to pani ulubiony gatunek, czy może w takich filmach wątki kulinarne pojawiają się częściej?
- Lubię filmy miłosne, choć nie jest to mój ulubiony gatunek. Wychodzi więc na to drugie: poświęcam filmom miłosnym najobszerniejszy dział w książce, bo obrazom o tej tematyce jedzenie towarzyszy najczęściej.
Jak Pani myśli, z czego to wynika?
- Być może twórcy filmów miłosnych kierują się częściowo powiedzeniem "przez żołądek do serca" i dlatego główne role w takich produkcjach grają miłość oraz jedzenie. To takie naturalne, że tam gdzie jest wątek miłosny i dwoje zakochanych ludzi, musi też się pojawić romantyczna kolacja czy spotkanie przy kawie i ciastku.
Ale w filmach dla bardziej wyrobionego widza - psychologicznych czy komediodramatach - jedzenie też przecież pojawia się często. Czy ma to samo zmysłowe znaczenie co w komediach romantycznych?
- Jedzenie towarzyszy ludziom i w dobrych, i w złych chwilach. Wyzwala emocje, często równie mocne, jak te, które pojawiają się przy wyrażaniu uczuć. Zwykle też obrazuje kulturę pewnych społeczności czy narodowości, tak jest z kulinariami np. we włoskich filmach. Biorąc pod uwagę, jak istotną częścią życia dla Włochów jest jedzenie, nie wyobrażam sobie "Ojca chrzestnego" bez wątku kulinarnego. Byłby niekompletny.
Skoro jesteśmy przy Włochach i klimatach gangsterskich, bardzo mi brakuje w Pani książce "Rodziny Soprano"...
- "Rodzina Soprano" nie pojawiła się w książce, gdyż po prostu nie przyjrzałam się dostatecznie temu serialowi pod kątem kulinarnym. Staram się wyszukiwać kulinarne elementy w filmach różnych gatunków, więc wiele jest jeszcze przede mną.
A co Pani obejrzy i ugotuje w najbliższym czasie?
- Na najbliższe tygodnie zaplanowałam dokładną analizę polskiego kina pod kątem kulinarnym. W książce również pojawiają się przepisy z polskich filmów, ale to niewielka część tego, co w nich znalazłam. Może kiedyś uda mi się wydać przyjęcie na miarę uczty w "Krzyżakach".
No właśnie - uczty. W polskich filmach wątki kulinarne to głównie uczty i biesiady, gdzie jedzenie jest tłem, dekoracją. Mało natomiast jest scen, w których miałoby ono znaczenie symboliczne...
- Na pewno symboliczne są WZ-tka z "Misia" czy krem sułtański z "Dziewczyn do wzięcia". Wiele zależy od tematyki filmu oraz czasu, w którym rozgrywa się akcja. I tak, filmy historyczne to zawsze będą uczty, bale, ogromne stoły zapełnione pieczonymi mięsami, misami z owocami itd. Z kolei w filmach z lat 70. i 80. pojawia się jedynie kilka klasycznych potraw, a także desery, takie jak wspomniany krem sułtański, WZ-tka czy puree z dżemem z "Misia". Poza tym, polskie kino wydaje się być dosyć ubogie w kulinarne elementy. Oczywiście, w porównaniu z filmami zagranicznymi, w których ciągle znajduję inspiracje.
Czy przed obejrzeniem każdego nowego filmu nastawia się Pani na wychwytywanie wątków kulinarnych, a przed telewizorem lub w kinie siada Pani z notatnikiem?
- Niestety lub stety. Teraz stale zwracam uwagę na jedzenie w filmach i wręcz oczekuję kulinarnych momentów na ekranie. Nawet najdrobniejsze szczegóły staram się zawsze zapamiętać i zanotować, aby później móc w jakiś sposób wykorzystać je na blogu.
Jak Pani odtwarza przepisy na filmowe potrawy?
- Jeśli w filmie jest wyraźniej powiedziane, że np. na obiad będzie spaghetti po bolońsku to proces powstawania przepisu jest prosty. Idę po prostu do kuchni, gotuję, robię zdjęcia, spisuję przepis i gotowe. Gorzej, jeśli nie do końca wiem, co się znajduje na talerzach bohaterów. Staram się to wywnioskować po wyglądzie potrawy, do akcji wkracza moja wyobraźnia i w dużej mierze przepisy są moją interpretacją. Dalej proces wygląda tak samo. Gdy mam problem z przepisami, wtedy inspiracji szukam na innych blogach, w gazetach lub książkach kucharskich.
A co przeważa w Pani książce - przepisy na konkretne potrawy pojawiające się w filmie czy raczej dania inspirowane tym, co Pani zobaczyła?
- Zdecydowanie przepisy na konkretne potrawy.
Czym się Pani kierowała selekcjonując materiał do książki: bardziej chciała Pani zadbać o różnorodny dobór potraw czy filmów?
Chciałam, żeby każdy mógł znaleźć w książce coś ciekawego dla siebie. Fanów fantasy ucieszy przepis na elficki chleb z "Władcy pierścieni", a amatorów filmów gangsterskich - na sos do spaghetti a la Clemenza. Przepisy są różnorodne, mają różny stopień trudności, dlatego myślę, że naprawdę każdy kinomaniak sobie coś wybierze.
Do których filmów z wątkami kulinarnymi najchętniej Pani wraca?
- Uwielbiam "Sok z żuka" i koktajl krewetkowy z tego filmu albo "Czekoladę" z Johnnym Deppem i trufle czekoladowe. Bardzo też lubię serial "Miasteczko Twin Peaks" ze słynnym plackiem wiśniowym.
Bawi mnie wyszukiwanie potraw przede wszystkim w filmach, które nie są stricte kulinarne. To dla mnie większe wyzwanie. Choć nie ukrywam, że ogrom inspiracji można znaleźć w obrazach takich jak "Julie i Julia" czy "Uczta Babette".
Najbardziej wzruszająca scena filmowa z jedzeniem w roli głównej?
- Od dziecka wzrusza mnie animowany film Disneya "Piękna i Bestia" z piękną sceną, w której Bella pokazuje Bestii, jak jeść owsiankę. Zawsze mnie to chwyta za serce.
A scena najzabawniejsza?
- Chyba z "Dziennika Bridget Jones" - ta, w której Bridget przygotowuje zupełnie niejadalną, niebieską zupę porową.
Która filmowa potrawa jest w takim razie, według Pani, najsmaczniejsza?
- Tarta cytrynowa z filmu "Tost. Historia chłopięcego głodu". Pyszny, kwaśny krem cytrynowy, a do tego słodziutka beza...
A inspiruje Panią Nigel Slater, bohater "Tosta" i autor autobiograficznej powieści, na podstawie której film został nakręcony?
- Oczywiście, historia Nigela Slatera i jego podejście do kuchni są dla mnie niezwykle inspirujące.
Ma Pani innych kulinarnych idoli?
- Uwielbiam Jamiego Olivera za jego styl gotowania. Za naturalność, z jaką przygotowuje swoje potrawy i po prostu za przepisy.
A która z filmowych bohaterek jest Pani najbliższa?
- Pierwsza do głowy przyszła mi Bridget Jones...
Dlaczego właśnie ona? Gotuje Pani lepiej...
- Myślałam raczej o osobowości, a nie o umiejętnościach kulinarnych. Poza tym bardzo lubię angielskie komedie romantyczne, a "Dziennik Bridget Jones" jest w czołówce moich ulubionych.
Angielska kuchnia też Pani odpowiada?
- Właściwie to w każdej kuchni znajduję coś ciekawego i inspirującego. Angielska kuchnia trochę mi przypomina tę polską, domową - dużo w niej zapiekanek, pieczonych mięs. Mam sentyment do tego typu jedzenia, bo tak gotowały moje babcie i mama.
Czy to one zaszczepiły w Pani kulinarną pasję?
- Na pewno, częściowo to ich zasługa. Wychowałam się na dobrym, domowym jedzeniu i zawsze chciałam gotować, tak samo dobrze jak mama i babcia.
A co było pierwsze: pasja kulinarna czy miłość do kina?
- Oglądać filmy uwielbiam od zawsze, jeść również, a gotować zaczęłam, gdy założyłam rodzinę. Można powiedzieć, że obie pasje pojawiły się w moim życiu jednocześnie i obie rozwijałam z tą samą intensywnością.
Czy teraz, gdy obie pasje zaczęła Pani traktować niejako zawodowo, wciąż Pani odczuwa tę samą przyjemność, zasiadając przed ekranem? Czy świadomość, że powinno coś z tego wyniknąć, nie umniejsza nieco zabawy?
Przyjemność jest wciąż równie duża. A nawet większa, bo mogę na co dzień, bez ograniczeń, zajmować się tym, co kocham.