Milanówek to miasteczko, które żyje własnym spokojnym tempem. Spacerując wśród klimatycznych starych willi, otoczonych dorodnymi drzewami, zapominam, że zaraz obok jest zatłoczona stolica. Ukryty w ogrodzie dom przy ulicy Smoleńskiego stapia się z wyluzowanym otoczeniem, nic nie wskazuje na to, że właśnie w nim działa browar rzemieślniczy. – Wszystko mieści się w piwnicy i garażu – witają mnie gospodarz Grzegorz Święcicki i jego przyjaciel oraz wspólnik Bartłomiej Szołajski. Świeżo wymalowane pomieszczenia, nowe kadzie wykończone drewnem, trochę rurek. – Proces odbywa się na niewielkiej przestrzeni, więc czasem trzeba się mocno nagimnastykować, na przykład przy myciu kadzi – wyjaśnia Bartek, nurkując w kadzi zaciernej.

Stylowe etykiety browaru Wehikuł
Stylowe etykiety browaru Wehikuł fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Wyborcza.pl

Utalentowane żony

Był rok 2001, czas dominacji piw przemysłowych. Powracający ze Stanów kolega powiedział Bartkowi, że piwo może smakować inaczej i... można je zrobić w domu. – Brzmiało to jak bajka o żelaznym wilku, choć na zachodzie piwna rewolucja trwała w najlepsze – wspomina Bartek. – Nie chciało mi się wierzyć, więc spróbowałem i... warzenie piwa spodobało mi się nawet bardziej niż samo jego picie – dodaje.

Kiedy już nauczył się robić piwo, to stwierdził, że powinno się ono jakoś nazywać. – Pomyślałem, że pięknie byłoby stworzyć coś w klimacie Juliusza Verne’a – nazwa piwa powinna nawiązywać do niepoprawnie optymistycznych, nieco naiwnych przygód, podróży, pojazdów, odkryć. Opowiedziałem o tym swojej żonie i choć sam jestem copywriterem, zapytałem, jaką takie piwo mogłoby mieć nazwę, a Justyna chwilę się zastanowiła i powiedziała – Wehikuł.

Etykiety inspirowane powieściami Juliusza Verne browaru Wehikuł.
Etykiety inspirowane powieściami Juliusza Verne browaru Wehikuł. fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Wyborcza.pl

Bartkowi nazwa się spodobała, ale brakowało grafiki, która zdobiłaby etykiety butelek. – Pracowałem w agencji reklamowej, a moim partnerem był wspaniały grafik Grześ Święcicki, poprosiłem go, żeby w wolnej chwili przygotował graficzne odzwierciedlenie verne’owskich wehikułów – wspomina Bartek. – Mieliśmy wtedy dużo pracy, pomyślałem więc, że pierwszy projekt zobaczę za tydzień, za miesiąc albo za dwa. Jednak następnego dnia rano grafika była gotowa. I nie jedna, ale kilka – wszystkie wykonane tuszem! Zdziwiłem się, rozstaliśmy się o osiemnastej, to za mało czasu, by przygotować to, co zobaczyłem. – To nie były moje projekty, tylko mojej żony Uli – wyjaśnia Grzegorz. – I nie powstały wtedy, tylko... 20 lat wcześniej. Gdy wróciłem do domu, opowiedziałem jej o pomyśle Bartka. Ula odnalazła swoje rysunki do pracy semestralnej. Kiedy była studentką warszawskiej ASP (na której obecnie wykłada), miała za zadanie zilustrować powieść lub powieści Juliusza Verne’a. Do Wehikułu pasowały idealnie.

Marzenia

Po pierwszym roku studiów na warszawskiej SGH Bartłomiej wyruszył z przyjaciółmi do Indii. Podróżowali lądem od Warszawy do Kalkuty przez Turcję, Iran i Pakistan. Owocem wyprawy okazały się studia orientalistyczne na Uniwersytecie Warszawskim – iranistyka i studium stosunków międzykulturowych, po ukończeniu których rozpoczął pracę w agencji reklamowej jako copywriter.
Tam poznali się z Grzegorzem. Grzegorz ukończył warszawską Akademię Sztuk Pięknych, gdzie studiował malarstwo, grafikę i plakat. Zaraz po szkole współprojektował makietę gazety „Obserwator Codzienny”, pracował w „Życiu Warszawy”, razem z Jackiem Królakiem zmienił też szatę graficzną tygodnika „Polityka”.

Cały browar mieści się w piwnicy i garażu. Świeżo wymalowane pomieszczenia, nowe kadzie wykończone drewnem, trochę rurek. - Proces odbywa się na niewielkiej przestrzeni, więc czasem trzeba się mocno nagimnastykować, na przykład przy myciu kadzi - wyjaśnia Bartek, nurkując w kadzi zaciernej.
Cały browar mieści się w piwnicy i garażu. Świeżo wymalowane pomieszczenia, nowe kadzie wykończone drewnem, trochę rurek. - Proces odbywa się na niewielkiej przestrzeni, więc czasem trzeba się mocno nagimnastykować, na przykład przy myciu kadzi - wyjaśnia Bartek, nurkując w kadzi zaciernej. fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Wyborcza.pl

Z kuchni do piwnicy

– Bartek zaraził mnie pasją do piwa 13 lat temu, kiedy urodziła się moja najmłodsza córka Mona. Z tej okazji dostałem od niego skrzynkę domowego piwa. To było coś wspaniałego. Od tamtej pory działaliśmy już razem jako domowi piwowarzy amatorzy, aż do dziś, kiedy staliśmy się rzemieślnikami – opowiada Grzegorz.
Na początku warzyli za jednym razem 25 litrów piwa – tyle, ile mieściło się w garze, który można postawić na domowej gazowej kuchence. Piwem obdarowywali przyjaciół, znajomych, szykowali je na rodzinne uroczystości. Browar wędrował z rodziną Bartka tam, dokąd się akurat przeprowadzała. – Moja żona nie była zachwycona – mieliśmy wtedy małe dzieci. Dlatego przenieśliśmy się z naszej kuchni do domu Grzegorza – mówi Bartek. – Tu, w Milanówku, mieliśmy do dyspozycji dużą piwnicę i nikomu nie przeszkadzaliśmy.

W ciągu roku przygotowywali kilka, kilkanaście warek. Przepisy na warzenie piwa są na tyle ogólne, że można eksperymentować i szukać własnej receptury. – Są pewne zasady warzenia piwa w jednym stylu, ale różnią się one od kanonu sprzed setek lat.
Odwiedzając festiwale piwowarów, przyglądali się efektom pracy innych. – To jest tak jak z jedzeniem – tłumaczy Grzegorz – idziesz do restauracji, próbujesz dania, myślisz sobie – ciekawe, może spróbuję to zrobić po swojemu. Nie znając nawet przepisu, można odtworzyć smak. Tak samo jest z piwem. Inaczej niż 20 lat temu teraz w Polsce działa już wiele znakomitych browarów rzemieślniczych. Nowi piwowarzy eksperymentują ze smakiem piwa. – Ekstrawaganckie składniki i połączenia są na porządku dziennym. Piwo „z pyłem księżycowym” czy z dodatkiem „blasku poranka” nikogo już nie dziwi – mówi Bartek. – Nas cieszy szukanie własnych interpretacji dobrych klasycznych stylów.

Grzegorz zaś dodaje: – Z piwowarstwem jest tak jak z kuchnią – jest i molekularna, i tradycyjna. – Ciekawym doświadczeniem jest wypicie herbaty, która jest jednocześnie gorąca i zimna – czegoś takiego chyba trzeba spróbować raz w życiu. Na co dzień jednak wolimy pić dobrze zaparzoną herbatę, taką jak darjeeling z pierwszego zbioru. – Warzenie piwa daje mnóstwo możliwości, można przygotować piwo bardzo jasne, jak nasze belgijskie pszeniczne O’Kolender, aż po superciemnego stouta – mówi Grzegorz. – Bardzo szanujemy belgijską kulturę warzenia piwa, jej bogactwo i osadzenie w wielowiekowej tradycji – wyjaśnia Bartek.

Pieczątki

O’Kolender i PanApka to piwa, które jako pierwsze wyruszyły w świat. Co sprawiło, że Wehikuł z browaru garażowego zmienił się w minibrowar produkujący piwo na sprzedaż? – To była inspiracja ze strony znajomych i przyjaciół – wyjaśnia Grzegorz. – Bardzo chcieli móc cieszyć się tym piwem poza specjalnymi okazjami. Często słyszeliśmy: Wziąłby skrzynkę lub dwie waszego piwa na inną okazję. Wszystkim smakował trunek, który dostawali w prezencie albo przy okazji spotkań, dlatego pomyśleliśmy, że możemy go sprzedawać – dodaje.

W 2013 roku założyli więc spółkę i browar przekształcił się z domowego w oficjalny byt z REGON-em, NIP-em, KRS-em. Pierwsze piwa trafiły do sprzedaży... we wrześniu 2018 roku. Dlaczego tak późno? – Odkrywaliśmy nieznany nam wcześniej świat pieczątek, pozwoleń, zatwierdzeń, więc wszystko szło swoim niespiesznym tempem. Odwiedzaliśmy instytucje, których istnienia wcześniej nawet nie przeczuwaliśmy. Uzbieraliśmy imponującą kolekcję dokumentów. – W tygodniu zajmujemy się swoją pracą zawodową i życiem rodzinnym, więc nie mogliśmy się całkowicie poświęcić papierologii – podkreśla Grzegorz. – Nie spieszyło się nam – wyjaśnia Bartek. To nas nie denerwowało, raczej na swój sposób bawiło. Urzędnicy byli bardzo życzliwi, ale procedury są procedurami. A poza tym do założenia browaru trzeba było jeszcze zebrać odpowiednie środki.

Kupione rok temu urządzenia to minimalistyczna wersja browaru. – Szukając odpowiadającej nam instalacji, trafiliśmy na Davida Portera – niezwykłą, prawdziwie verne’owską postać – opowiada Bartek. – Ten przedsiębiorczy Anglik był najpierw prawnikiem, następnie prowadził pub, wreszcie otworzył browar. Zakładając go, uznał jednak, że to, co proponują mu producenci sprzętu, jest niepotrzebne, i sam zaprojektował własny ekonomiczny zestaw do produkcji rzemieślniczego piwa. Zdecydowaliśmy się właśnie na jego sprzęt.

- Warzenie piwa daje mnóstwo możliwości, można przygotować piwo bardzo jasne, jak nasze belgijskie pszeniczne O'Kolender, aż po superciemnego stouta - mówi Grzegorz.
- Warzenie piwa daje mnóstwo możliwości, można przygotować piwo bardzo jasne, jak nasze belgijskie pszeniczne O'Kolender, aż po superciemnego stouta - mówi Grzegorz. fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Wyborcza.pl

Po godzinach

Na co dzień obaj panowie pracują w Warszawie, choć już nie w jednej firmie. W weekendy spotykają się w domu Grzegorza w Milanówku. Kiedy nie ma produkcji, to rozwożą zamówienia lub odwiedzają różne punkty sprzedaży z próbkami, szukając nowych miejsc zbytu. 

Sam proces produkcji piwa wymaga kontroli i wykonania wielu czynności w określonym czasie. Między nimi jest wiele przerw technologicznych. I wtedy mają czas, by sobie poczytać książkę albo porozmawiać. Bo piwo zrodziło się na bazie przyjaźni. – To nie jest tak, że spotykamy się tylko w weekendy, warzymy piwo i na tym kończy się nasza znajomość. Razem z rodzinami jeździmy np. w góry na narty. Piwo to też nie jedyne zainteresowanie browarników. Grzegorz jest szermierzem, a Bartek biega od 17 lat maratony. Bartek lubi robić zdjęcia, a Grzegorz uwielbia projektować książki – albumy.
– Zastanawialiśmy się, czy nie zaprosić do wspólnego tworzenia browaru jeszcze innych znajomych, ale kiedy pytali: A ile można na tym zarobić?, rezygnowaliśmy. Ani ja, ani Grzegorz nie zadajemy sobie takich pytań. Tu chodzi raczej o zaspokojenie apetytu na przygodę i odkrywanie nowych lądów – zapewnia Bartek. – W pracy nie mamy takich namacalnych efektów jak przy warzeniu piwa. – Nasze dzieła są ulotne tak jak reklamy, które tworzę, a które istnieją tylko w chwili emisji. Piwo niby także znika, ale to znikanie daje satysfakcję.

Bartek i Grzegorz cieszą się, że choć browar zadebiutował na rynku niedawno, klienci już wracają. – PanApka jest bardzo lubiany, więc przychodzą kolejne zamówienia A w kolejce czekają już zimowy -stout i mocniejsze piwa w stylu belgijskim oraz kooperacja z zakolegowanym browarem kontraktowym. – I chyba przygotujemy coś specjalnego dla mojej córki do jej nowej restauracji Vegan Ramen Shop – przypomina sobie Grzegorz. – Maja otworzyła niedawno filię na Mokotowie. To pewnie będzie piwo w stylu japońskim z dodatkiem zielonej herbaty. Chcielibyśmy też, aby Wehikułowi towarzyszyły wydarzenia artystyczne – wystawy i koncerty, w ten sposób warzenie piwa nabiera dodatkowego sensu.

Coraz wyżej i wyżej

Wehikuł porusza się niespiesznie w obranym kierunku. Porusza też wyobraźnię i kubki smakowe rosnącego grona wielbicieli. Bywa dostępny w Krakowie na Brackiej – w Space Craft Pubie, w Milanówku, w Warszawie, m.in. w Cafe Próżna w okolicach placu Grzybowskiego oraz w Stanie Umysłu – kultowym sklepie piwnym na warszawskich Bielanach. Może kiedyś, niesiony marzeniami, nabierze galaktycznej prędkości i sprawi, że jego twórcom uda się rzucić pracę w korporacjach? A wtedy browar weekendowy przemieni się w browar całotygodniowy i z noweli stanie się... powieścią.

Przyjaciele warzą piwo od wielu lat; w 2019 zadebiutowali na rynku
Przyjaciele warzą piwo od wielu lat; w 2019 zadebiutowali na rynku fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Wyborcza.pl