- Chciałabym wznieść toast za... - podnoszę kieliszek czerwonego gruzińskiego wina. - Jeśli tamada pozwoli - przerywa mi Inga i gryzę się w język, bo przecież powinnam poprosić ją o zgodę. To ona przy naszym stole w restauracji Batumi Marani pełni rolę tamady, osoby wznoszącej toasty i udzielającej głosu podczas supry - tradycyjnej biesiady gruzińskiej. Zgodnie z tradycją tamadą jest głowa rodziny (na ogół mężczyzna) lub osoba ciesząca się największym szacunkiem wśród zasiadających do supry, uroczystej biesiady. Na stole czeka na nas mnóstwo gruzińskich specjałów. Dużo warzyw, mięsa i serów. Najpierw próbuję chaczapuri, ciepłego placka suto pokrytego serem, często zresztą mylonego przez turystów z pizzą. Uwielbiam ser, oczywiście chaczapuri mnie zachwyca. Sięgam po badridżani - pieczonego bakłażana z pastą orzechową, jak dla mnie to absolutny przebój wieczoru. Potem biorę się za mtsuadi z tkemali, czyli szaszłyk (nasz był barani) z doskonałym sosem śliwkowym. Gdyby nie wino, pewnie nie dałabym rady wszystkiego spróbować, a przecież smaki są doskonałe. Dania bazują na świeżych, dojrzałych warzywach. Większość potraw jest łagodnie przyprawiona, co na mój polski żołądek wydaje się najlepszym rozwiązanie. W prawie każdym daniu czuję świeżą kolendrę. Próbujemy jeszcze serów. To musi się podobać tym, którzy lubią dobrze zjeść i nie przepłacać. Na pewno dobrze się poczują właśnie w Batumi.
Kiedy późnym wieczorem wracamy do hotelu, na ulicach spotykamy mnóstwo ludzi, wreszcie można odpocząć po upalnym dniu, trochę się porozglądać. Większość kieruje się na nowoczesną Piazzę, pełną kawiarnianych stolików, by spotkać się z przyjaciółmi i posłuchać koncertu.
Następnego dnia jedziemy w pobliskie góry. W Makhuntseti podziwiamy wspaniały wodospad oraz średniowieczny kamienny most, z którego nastolatki uwielbiają skakać do rzeki. Zatrzymujemy się przy grupie mężczyzn, którzy na drugim brzegu rzeki urządzili sobie spotkanie. Ich donośny śpiew niesie się nad wodą. Od razu częstują nas domowym pestkowym winem. Przy innym wodospadzie, ukrytym przed turystami, robimy sobie sesję selfie. Jest tu z nami rodzina, która urządziła sobie grilla. I znów zostajemy ciepło przyjęci - kobiety częstują nas plackiem mężczyźni winem. Gruzini tacy po prostu są. Mawiają: "Każdego gościa przysyła Bóg". Są bardzo przyjaźnie nastawieni do turystów. Kati nas pogania, bo przed nami... kolejna supra.
Bus mozolnie wspina się po wąskiej dróżce wśród gęstych lasów i poletek z kukurydzą. Na stromych stokach adżurskich gór widzimy pojedyncze domostwa. W jednym z nich we wsi Chkhtunati słuchać głos małego chłopca: - Mamo, mamo, mówiłem, że to oni! - krzyczy na nasz widok i zatrzymuje się onieśmielony w progu domu. Witamy się z całą rodziną i prowadzą nas prosto do stołu na tarasie. Podziwiamy góry aż po tureckiej stronie, póki mgła całkowicie nie zaciera nam widoku. Do stołu zasiadamy z Noe, seniorem rodu i pozostałymi mężczyznami. Kobiety przynoszą kolejne potrawy. Oprócz tych, których próbowaliśmy poprzedniego dnia pojawiają się też adżurski chaczapuri - placek z jajkiem sadzonym i stopionym serem w środku, sinori (roladki naleśnikowe), mchadi - smażone placki kukurydziane, gulasz z fasoli (lobio), chirbuli - jajka sadzone na sosie z orzechów. Popijamy wino, aby nie pęknąć z przejedzenia i próbujemy się dogadać po rosyjsku lub angielsku z naszymi gospodarzami. Wyobrażam sobie jak cudownie byłoby spędzić wakacje u rodziny Nagervadze, wylegując się na tarasie i wpatrując tę soczystą zieleń.
Adżaria - autonomiczna republika gruzińska, której stolicą jest Batumi. Leży u brzegu Morza Czarnego. Do Batumi nie ma lotów bezpośrednich, samoloty linii Wizzair (w obie strony od 300 zł), lądują w Kutaisi skąd jedziemy busem, zwanym marszrutką około 2 godzin do Batumi (20 lari, czyli ok. 36 zł), noclegi w dobrym standardzie około 200 zł za dobę. Więcej informacji na temat regionu znajdziecie na stronie gobatumi.com , FB: visitbatumi
źródło: Okazje.info