Na śniadanie amerykańskie pancakes, na obiad wietnamski bo bun, a na kolację kurczak po etiopsku. Przez kilka dni jadałam w paryskich restauracjach, gdzie w menu nie ma ani piersi z kaczki, ani deski serów. Nawet wino jest inne, bo albo palmowe, albo śliwkowe. Wybierając się na kulinarny spacer po Paryżu, zapomnijcie na chwilę o dzielnicach z przewodnika i odwiedźcie parę miejsc serwujących dania z różnych kontynentów.

Afrykańskie restauracje i targi znajdziecie głównie na północy miasta. Château Rouge i Goutte d'Or to kawałek Afryki Subsaharyjskiej. Okolice paryskiej Opery opanowali Japończycy - na ulicy Sainte Anne jest co najmniej dziesięć restauracji, w których można zjeść udon, sobę i sushi. Żydowskich sklepów z przyprawami i chałką oraz knajpek z falafelem, szukajcie w Marais - jednej z najdroższych dzielnic Paryża, pełnej designerskich sklepów i galerii. Na południu miasta, w sercu 13. dzielnicy, zamiast Carrefoura jest supermarket braci Tang, a dalej rząd wietnamskich barów i chińskich restauracji. Tylko wejść i jeść!

Na paryskim suku

Scenografia jak w Marrakeszu: handlarze przekrzykują się po francusku i arabsku Un euro, un euro! Jalla! Na targu w Belleville sprzedają zarówno kurczaki halal, jak i świńskie nóżki. Achraf - jeden z egipskich sprzedawców - odkrawa kawałek flaszowca. - Daj mężowi, podnosi poziom testosteronu! - przekonuje. Blond Francuzka z rumianą twarzą przysłuchuje się, po czym bierze cały kilogram. Klientka za nią, w czarnej chuście, kupuje kilka cykorii i parę opuncji. Wita się

ze sprzedawcą na straganie obok śpiewnym Salam alejkum i zamawia merguezy - tunezyjskie kiełbaski z jagnięciny. Przeciskam się przez gąszcz ludzi i przyglądam się kolorowemu tłumowi z tarasu kawiarenki. Przy jednym ze stolików dwóch starszych Algierczyków popija espresso. - Panowie wiedzą, gdzie tu można zjeść dobry kuskus? - dopytuję. Wymieniają kilka miejsc. Do rozmowy włącza się kelner, paryżanin. Zgadzają się, że jak kuskus, to tylko w Zerda Café.

Kuskus - męskie danie

Jak twierdzi Magid - syn właściciela Zerda Café - Polacy powinni lubić kuskus, bo tak samo dostaliśmy w kość od naszych sąsiadów jak Algierczycy. - Jak się nim porządnie najesz, to masz siłę do walki - wyjaśnia. Mówię mu, że dla Polaków kuskus to sama kasza. - Tak naprawdę to potrawa, jak u was bigos! - tłumaczy Magid. Jego ojciec wychował się na kuskusie i dlatego serwuje go w swojej restauracji: z rybą lub z mięsem. Oprócz tego jest jeszcze tylko jedna potrawa: tajine. Zamawiam więc wszystko, co jest w karcie: klasyczny kuskus z kaszą z pszenicy durum, bulionem warzywnym, kawałkiem wołowego mięsa, szaszłykiem baranim i merguezem. Do tego tajine z kurczakiem, cytryną i oliwkami. - Sporo moich klientek to kobiety, a wy wolicie tajine. Kuskus jest dla prawdziwych facetów, kobiety boją się takich wielkich porcji - żartuje Magid. Ja zjadam wszystko, popijam bardzo słodką herbatą miętową. Moi algierscy informatorzy mieli rację. To najlepszy kuskus w Paryżu.

Butelka rumu na wynos

Z Algierii jadę metrem na Karaiby. Po drodze kupuję białą kiełbasę w polskim sklepie. W deser zaopatruję się w karaibskich delikatesach, u Christiana de Montagu?re. Gwadelupczyk upija mnie rumem. Ma największy wybór w Paryżu i tylko u niego można kupić ponad czterdzieści rodzajów rumu "agricole", otrzymywanego nie z melasy, lecz ze sfermentowanego soku z trzciny cukrowej. Przegryzam słodkim: ciasteczkami ? la sezamki z wiórkami kokosowymi oraz czekoladą z marakują. Kupuję konfitury z Martyniki: rumowe, ze słodkich ziemniaków, pomidorowe z wanilią, i czwarty słoik z hibiskusa. Christian

Na śniadanie amerykańskie pancakes, na obiad wietnamski bo bun, a na kolację kurczak po etiopsku. Przez kilka dni jadałam w paryskich restauracjach, gdzie w menu nie ma ani piersi z kaczki, ani deski serów. Nawet wino jest inne, bo albo palmowe, albo śliwkowe. Wybierając się na kulinarny spacer po Paryżu, zapomnijcie na chwilę o dzielnicach z przewodnika i odwiedźcie parę miejsc serwujących dania z różnych kontynentów. Afrykańskie restauracje i targi znajdziecie głównie na północy miasta. Château Rouge i Goutte d'Or to kawałek Afryki Subsaharyjskiej. Okolice paryskiej Opery opanowali Japończycy - na ulicy Sainte Anne jest co najmniej dziesięć restauracji, w których można zjeść udon, sobę i sushi. Żydowskich sklepów z przyprawami i chałką oraz knajpek z falafelem, szukajcie w Marais - jednej z najdroższych dzielnic Paryża, pełnej designerskich sklepów i galerii. Na południu miasta, w sercu 13. dzielnicy, zamiast Carrefoura jest supermarket braci Tang, a dalej rząd wietnamskich barów i chińskich restauracji. Tylko wejść i jeść!

Na paryskim suku Scenografia jak w Marrakeszu: handlarze przekrzykują się po francusku i arabsku Un euro, un euro! Jalla! Na targu w Belleville sprzedają zarówno kurczaki halal, jak i świńskie nóżki. Achraf - jeden z egipskich sprzedawców - odkrawa kawałek flaszowca. - Daj mężowi, podnosi poziom testosteronu! - przekonuje. Blond Francuzka z rumianą twarzą przysłuchuje się, po czym bierze cały kilogram. Klientka za nią, w czarnej chuście, kupuje kilka cykorii i parę opuncji. Wita się ze sprzedawcą na straganie obok śpiewnym Salam alejkum i zamawia merguezy - tunezyjskie kiełbaski z jagnięciny. Przeciskam się przez gąszcz ludzi i przyglądam się kolorowemu tłumowi z tarasu kawiarenki. Przy jednym ze stolików dwóch starszych Algierczyków popija espresso. - Panowie wiedzą, gdzie tu można zjeść dobry kuskus? - dopytuję. Wymieniają kilka miejsc. Do rozmowy włącza się kelner, paryżanin. Zgadzają się, że jak kuskus, to tylko w Zerda Café.

Kuskus - męskie danieJak twierdzi Magid - syn właściciela Zerda Café - Polacy powinni lubić kuskus, bo tak samo dostaliśmy w kość od naszych sąsiadów jak Algierczycy. - Jak się nim porządnie najesz, to masz siłę do walki - wyjaśnia. Mówię mu, że dla Polaków kuskus to sama kasza. - Tak naprawdę to potrawa, jak u was bigos! - tłumaczy Magid. Jego ojciec wychował się na kuskusie i dlatego serwuje go w swojej restauracji: z rybą lub z mięsem. Oprócz tego jest jeszcze tylko jedna potrawa: tajine. Zamawiam więc wszystko, co jest w karcie: klasyczny kuskus z kaszą z pszenicy durum, bulionem warzywnym, kawałkiem wołowego mięsa, szaszłykiem baranim i merguezem. Do tego tajine z kurczakiem, cytryną i oliwkami. - Sporo moich klientek to kobiety, a wy wolicie tajine. Kuskus jest dla prawdziwych facetów, kobiety boją się takich wielkich porcji - żartuje Magid. Ja zjadam wszystko, popijam bardzo słodką herbatą miętową. Moi algierscy informatorzy mieli rację. To najlepszy kuskus w Paryżu.

Butelka rumu na wynos Z Algierii jadę metrem na Karaiby. Po drodze kupuję białą kiełbasę w polskim sklepie. W deser zaopatruję się w karaibskich delikatesach, u Christiana de Montagu?re. Gwadelupczyk upija mnie rumem. Ma największy wybór w Paryżu i tylko u niego można kupić ponad czterdzieści rodzajów rumu "agricole", otrzymywanego nie z melasy, lecz ze sfermentowanego soku z trzciny cukrowej. Przegryzam słodkim: ciasteczkami ? la sezamki z wiórkami kokosowymi oraz czekoladą z marakują. Kupuję konfitury z Martyniki: rumowe, ze słodkich ziemniaków, pomidorowe z wanilią, i czwarty słoik z hibiskusa. Christian dorzuca jeszcze "Małego Księcia" po kreolsku. Gdyby nie to, że w kolejnym dniu miałam plan, żeby zjeść u Japończyka croissanty o smaku zielonej herbaty, to zostałabym już na Karaibach.

Spicy chicken or not? - Przed kolacją porządnie umyj ręce! - pouczył mnie przez telefon przyjaciel, z którym umówiłam się na wieczór. Jacques jeździ po całym świecie, kręci filmy dokumentalne i z każdej podróży przywozi zaskakujące historie kulinarne. Zaprosiłam też Arabę, koleżankę z Senegalu. Znam kuchnię jej mamy, która mieszka w Paryżu i od lat gotuje z francuskich produktów tradycyjne afrykańskie dania dla swoich dziewięciorga latorośli, dwóch młodszych żon męża i gromadki ich dzieci.

W restauracji Ethiopia pachnie kadzidłami, świeżym imbirem i przypalonym mięsem. Patrzę na sąsiednie stoliki. Wszyscy pałaszują ze wspólnego talerza rękami. Ten gest sprzyja mlaskaniu i oblizywaniu się. Spoglądam w kartę: kurczak, wołowina, do tego warzywa i naleśniki. W angielskiej wersji karty: Spicy Chicken or not. Oto jest pytanie. - U Karo daliby ci jeszcze do wypicia misę krwi z mlekiem! - straszy Jacques, który spędził kilka dni w wiosce tej najmniejszej grupy etnicznej Etiopii. - Nie zabijając młodego byka, Karo wbija mu strzałę w żyłę szyjną i upuszcza krew. Zmieszana z mlekiem daje siłę - dodaje. Na szczęście mogę zamówić po prostu napój imbirowy.

Jacques z Arabą uczą mnie afrykańskiego savoir-vivre'u, techniki nabierania i wkładania do ust warzyw, sosów i mięsa. Wszystko smakuje inaczej! Najlepiej injera - kwaskowe w smaku, wilgotne w dotyku naleśniki robione z mąki teffowej, czyli miłki abisyńskiej, rośliny zbożowej rosnącej w północno-wschodniej Afryce.

Na deser wpadamy do Araby, której mama przygotowała ulubiony przysmak wnuków: lakh, afrykańską kaszę jaglaną ze sfermentowanym mlekiem i cukrem. Proso z senegalskiej wioski, a zamiast mleka jogurty Danone.

Bo bun - specjał ze Wschodu Z Etiopii niedaleko do Wietnamu - w każdym razie, gdy jesteś w Paryżu. Do Pho Tai jak zwykle kolejka - jakieś pół godziny stania. Aline, żona szefa kuchni, prowadzi mnie do stolika przykrytego białą ceratą, stojącego w kącie niewielkiej sali. Ściany są pomalowane na pistacjowy kolor, który pamiętam z sali gimnastycznej w podstawówce. Zamawiam bo bun cha gio, bo na to danie przychodzi tu cały Paryż. Parująca micha ląduje przede mną pięć minut później. Mieszam makaron ryżowy z kawałkami wołowiny, chrupiącymi nemami i warzywami z imbirem. Na deser Aline wybiera dla mnie che boi khoai - mleko kokosowe z algami, daktylami, owocem lotosu i fasolką azuki. Wszystko jest świeże i niezwykle smaczne. Właściciel utrzymuje bardzo niskie ceny, bo uważa, że jeśli coś jest dobre, to każdy powinien spróbować.

Sernik po żydowsku W kilkanaście minut zmieniam kontynent. U Sachy Finkelsztajna unosi się zapach świeżej chałki. La Boutique Jaune, czyli żółty sklepik, działa od ponad sześćdziesięciu lat. Warto tu kupić ogórki kiszone i śledzie w śmietanie. Mają też najlepszą w Paryżu taramę, czyli pastę z kawioru z koperkiem. Chleb na zakwasie i razowy. Świeży makowiec i sernik. Kto tęskni w Paryżu za polskimi smakami, odnajdzie je w żydowskim sklepie. A jeśli bardziej was nęci izraelski falafel, to tuż obok jest L'As du Fallafel, niepozorna budka, która ma która ma do tego najlepszy hummus w mieście. Beteavon!

Gdzie warto zajrzeć w Paryżu? Restauracja Le Palanka z afrykańską haute cuisine. Warto się tu wybrać na doskonały brunch w każdą niedzielę. W menu m.in. sałatka z papai, tradycyjne senegalskie danie yassa z kurczakiem i batatami, wołowina z sosem z orzeszków arachidowych. 15 rue des Lombards

Restauracja Kunitoraya Legendarne miejsce wśród smakoszy japońskiego jedzenia, którzy wiedzą, że?sushi to nie wszystko. Zjecie tu najlepszy w Paryżu udon (makaron robiony jest na miejscu!), serwowany na zimno lub ciepło, a podany z?kaczką lub warzywami albo krewetkami w?tempurze. 1 i 5 rue Villedo

Amerykański Breakfast-In-America Śniadania są tu gigantyczne: burrito z awokado, na deser puszyste pancakes z jagodami, do picia prawdziwie amerykański szejk truskawkowy, rozmiar XXL. Sceneria jak z "Pulp Fiction", brakuje tylko Vincenta Vegi i Royal with Cheese. 4 rue Malher i 17 rue des Ecoles

Restauracja Nanashi Popularna wśród paryskich bobo - tutejszych hipsterów. Rozchybotane stoliki i odrapane krzesła, menu spisane kredą na ścianie. Można tu zjeść doskonałe bento (mięsne, z rybą lub wegetariańskie) z produktów bio lub chirashi z łososiem, a na deser panna cottę z czarnym sezamem i sernik z zieloną herbatą. 57 rue Charlot i 31 rue de Paradis

Butik Sadaharu Aokiego Obowiązkowy punkt na paryskiej mapie deserów. Koniecznie trzeba skosztować pralinek o smaku herbaty genmaicha, kruchych makaroników Earl Grey, czekoladek z wasabi oraz zielonych croissantów. 35 rue de Vauigirard