Latem 1618 r. przez stepy Mongolii i południową Syberię podążała z Chin do Moskwy karawana kupca Wasilija Storkowa, wiozącego dla Michała I Romanowa od cesarza Chin podarunek, który miał wkrótce odmienić oblicze Rosji: herbatę. Od około 1610 r. ten sam towar, poprzez faktorie w dzisiejszej Indonezji, sprowadzali na dwory i rynki zachodniej Europy Holendrzy. Tyle że gdyby Storkow i holenderscy kupcy spotkali się przy jakiejś okazji i opowiadali sobie o zakupach w Chinach, byliby zapewne przekonani, że każdy z nich sprowadził do Europy inny napitek - Storkow przywiózł bowiem coś, co pekińscy mandaryni nazywali "czha" (stąd rosyjski czaj), Holendrzy zaś liście krzewu przez Chińczyków zwanego "te" (stąd holenderska thee, angielska tea, francuska thé, włoska t?, niemiecka Tee itp.). W obu przypadkach chodziło jednak o herbatę, której nazwę po prostu inaczej wymawiają posługujący się północnym dialektem (w tym pekińskm), a inaczej mieszkańcy południowego wybrzeża Chin (dialekt hakka), skąd pośrednio sprowadzali herbatę Holendrzy.
Zadziwiające, jak obie te językowe ekspansje podzieliły między siebie Europę: rosyjski czaj w sojuszu z tureckim çay (który przez Tatarów i ich potomków mógł zawędrować do dzisiejszej Turcji bez rosyjskiego pośrednictwa) zawojował całe Bałkany, Czechy i Słowację, podczas gdy południowochińskie te całą zachodnią Europę, wraz ze Skandynawią (te, tee) i nawet Węgrami (tea). Wyjątkiem jest Portugalia (chá), której kupcy jako pierwsi kupowali herbatę bezpośrednio na wybrzeżu chińskim, tyle że w części, gdzie dominuje dialekt kantoński - w nim akurat znak opisujący herbatę wymawia się podobnie jak na północy - tsa.
Nie byłoby jednak porządnej historii europejskiej, choćby tylko herbacianej, bez polskiego wtrętu: obnoszący się ze swoją znajomością łaciny Sarmaci dodali przed przejętym od Holendrów słówkiem łaciński wyraz herba, oznaczający zioło/ziele. "Zioło herbaciane" odcisnęło zresztą trwałe piętno na co najmniej dwóch językach pierwszej Rzeczypospolitej: po litewsku herbata to arbata, a po białorusku harbata.
Co ciekawe, tak poprzez Indonezję/Holandię, jak i przez Rosję, zwyczaj picia herbaty dotarł do Europy znacznie odmieniony: zagustowano w herbacie czarnej, czyli fermentowanej (podczas gdy Chińczycy zdecydowanie preferują zieloną), no i zaczęto ją słodzić, co w Państwie Środka uchodziłoby za barbarzyństwo.
Dodawanie mleka do herbaty zainicjowali bynajmniej nie Bawarczycy czy Anglicy, a Mandżurowie, których dynastia od 1644 r. rządziła Chinami. Cytrynę jako pierwsi zaczęli wciskać do filiżanki bodajże Hindusi, w Tybecie zaś z herbaty zrobiono w zasadzie wysokokaloryczną zupę, dodając do niej zjełczałe masło z mleka jaka, a niekiedy i kawałki mięsa tego zwierzęcia.
Rosjanie - a obok nich także Persowie w Iranie - wprowadzili jeszcze jedną modyfikację w rytuale herbacianym: w krajach tych zaczęto przygotowywać herbatę dwuetapowo: najpierw przyrządzano esencję, a później rozcieńczano ją wrzątkiem z wiecznie kipiącego samowara. W XIX w. samowary dotarły (podobno wraz z powracającymi zesłańcami) na ziemie zaboru rosyjskiego, a przy okazji pojawiły się też w Galicji. Warto przy tym podkreślić, że tak w Polsce jak i w Rosji zdecydowanie preferowano herbatę "karawanową", czyli przywożoną lądem z Chin, uważano bowiem, że herbata z Cejlonu czy Indii przywożona drogą morską ulega zepsuciu (wilgotnieje?) podczas transportu. Naszym wschodnim sąsiadom zawdzięczamy też zwyczaj picia herbaty w szklankach - zamiast chińskich porcelanowych czarek czy europejskich filiżanek - a także ssania kolejno przez pijących zawieszonego nad samowarem kawałka cukru (będącego towarem luksusowym), czyli tzw. picia "w prikusku" lub "na prikusku".
Z ciekawostek warto pamiętać też, że najdalej na północ wysunięta plantacja herbaty powstała w 1949 r. całkiem blisko granic Polski - na ukraińskim Zakarpaciu, gdzie jednak nie podjęto produkcji przemysłowej (radzieccy planiści postawili w tej kwestii, słusznie zresztą, na Gruzję i Azerbejdżan).
W Europie herbata stała się napojem dominującym jedynie w Rosji, Polsce, na Ukrainie, Białorusi, w Wielkiej Brytanii i Irlandii. W krajach śródziemnomorskich (wyjątkiem są Gibraltar i Malta) oraz w Austrii i na Węgrzech zwyciężyła kawa (sprowadzona do Europy w tym samym XVII w.), gdzie indziej wynik był, przynajmniej do niedawna, mniej więcej remisowy. W ostatnich dziesięcioleciach kawa zaczęła jednak wypierać herbatę także z jej tradycyjnych bastionów - dość powiedzieć, że w światowym rankingu spożycia czarnego naparu na głowę mieszkańca na czoło wysunęły się (niegdyś proherbaciane) kraje skandynawskie, Holandia, Szwajcaria i Belgia, a nie tak znowu daleko za nimi (na 15. miejscu) uplasowały się Niemcy. W podobnym rankingu dla herbaty zdecydowanie przewodzi Turcja, a wśród "czysto europejskich" krajów hierarchia przedstawia się następująco: Irlandia, Wielka Brytania, Malta, Rosja, Polska. Ciekawe, że tuż za Polską (tj. na 33. miejscu światowego rankingu herbacianego, Polska zajmuje 31.) plasują się... Chiny. Tak dalekie miejsce Państwa Środka tłumaczy zapewne preferowanie przez Chińczyków herbaty zielonej, której szczyptę zaparzają oni po kilka razy, tym samym zużywając niewiele surowca, nawet jeśli przez cały dzień nie piją nic innego.
Nim jednak zwolennicy kawy w Europie odtrąbią ostateczne zwycięstwo, warto przypomnieć, że gusta bywają zmienne. I tak np. Anglicy dość długo - mniej więcej do 1730 r. - preferowali kawę (w jej oparach powstawały dzienniki Samuela Pepysa oraz powieści Daniela Defoe), zanim się ostatecznie do picia herbaty przekonali.