Walia - kraina smoków, porów i żonkili
(Fot. Diomedia )
Smoki, pory i żonkile
Żonkile w Walii zakwitają wcześnie. Jest jeszcze naprawdę zimno, gdzieniegdzie leży śnieg, a one już są. Rosną w kępach przy drogach, w ogródkach, na obrzeżach pastwisk. Wiosną Walia jest jaskrawożółta. Żonkil to jeden z jej symboli. Podobno przez pomyłkę, bo miał być por. Choć na oko pomylić je trudno, po walijsku nazywają się prawie tak samo: por to cenhinen (cennin); żonkil - cenhinen Bedr (cennin Pedr), dosłownie: "por świętego Piotra". Symbol żonkila pojawił się nawet na dokumentach państwowych, kiedy premierem Wielkiej Brytanii został Walijczyk David Lloyd George. Podczas parad w Dniu św. Dawida, patrona Walii (po walijsku: Dydd Gwyl Dewi), zobaczycie na ulicach ludzi maszerujących z porami w rękach i żonkilami w klapach. Największa taka parada odbywa się 1 marca w Cardiff; zawsze bierze w niej udział ktoś z rodziny królewskiej: albo sama królowa, albo książę Walii.
Mwynhewch eich bwyd!
Tego zwrotu uczymy się w pierwszej kolejności, bo jesteśmy na wyprawie kulinarnej, a tak się tutaj życzy smacznego (wymowa jest mniej więcej taka: mojn-heuch ejch bojd, ale gwarancji nie daję). - Tu naprawdę dobrze się żyje - mówi Paweł, polski pracownik firmy Village Bakery w Coedpoeth, w północnej Walii. Oni są podobni do nas, otwarci i gościnni, nieprzypadkowo mieszka tu prawie 20 tysięcy Polaków. Czasami brakuje mi kiełbasy, schabowego, porządnego chleba. Jak idę do pubu, zamawiam do piwa Welsh rarebit, takie grzanki z serem, to nawet da się zjeść. Tradycyjne walijskie dania są ubogie, za to kaloryczne. Welsh rarebit, o którym wspomina Paweł, to kromki chleba obsmażone na tłuszczu, zalane masą z sera (walijski cheddar lub caerphilly), piwa, gorczycy, sosu Worcestershire - i zapieczone. Skąd nazwa, pytam kelnera w pubie, rarebit to rabbit, czyli królik, a tu żadnego królika nie ma. - No, myśliwi to jedli, jak się im polowanie nie udało - śmieje się. (To jak polski bigos myśliwski, myślę, kapusta w garnku, a mięso w lesie; poczucie humoru też mamy podobne).
Mięso Walijczycy jedli od święta. Cawl, gulasz wołowy lub barani, z bekonem, porami, kapustą, ziemniakami i marchewką, to specjał podawany do dziś w Dniu św. Dawida.
Ciekawostką jest tzw. full Welsh breakfast. Podstawa jak w angielskiej wersji: bekon, kiełbaski i jajka (wszystko miejscowe, jak Welsh, to Welsh!) plus smażone cockles (sercówki) z porami i dziwne placuszki o rybnym posmaku. Smażone na tłuszczu z bekonu, zrobione są z galaretowatej pasty z alg (laverbread, po walijsku bara lawr) i mąki owsianej. Uczciwy Walijczyk zagryzie jeszcze takie śniadanie kawałkiem bara brith - to ciężkie, wilgotne ciasto herbaciane z miodem i bakaliami, podobne trochę do piernika, a trochę do keksu.
Siwrne dda!
Czyli: szczęśliwej drogi (wymawiamy: surde daa). Zmierzamy na południowy zachód Wielkiej Brytanii, rozpoczynamy podróż po Walii. Rzut oka na mapę. Na południu Morze Celtyckie, na zachodzie Irlandzkie, na północy Zatoka Liverpoolska i wyspa Anglesey. Na wschodzie Góry Kambryjskie - i granica z West Midlands w Anglii. Wzdłuż drogi pastwiska, odgrodzone niskimi kamiennymi murkami. Między krowami i owcami spacerują bażanty. Dojeżdżamy do Cardiff.
Przystanek pierwszy: ser
Stolicę Walii można zwiedzić albo sobie darować, to nie jest szczególnie piękne miasto. Na pewno warto obejrzeć Castell Coch (Czerwony Zamek; 10 minut drogi od dworca głównego w Cardiff), dziewiętnastowieczną rezydencję w stylu High Victorian Gothic, projektu słynnego architekta Williama Burgesa. Wybudowana dla Johna Patricka Crichtona-Stuarta, trzeciego markiza Bute, z zewnątrz jest prosta i surowa, jak średniowieczna twierdza, w środku oszałamia przepychem. Z Czerwonego Zamku jedziemy do Caerphilly (pół godziny samochodem), skąd pochodzi ser o tej samej nazwie. Żony górników pakowały go niegdyś mężom do pracy - jest słonawy, więc poza tym, że sycił, uzupełniał też braki soli. Dziś caerphilly można kupić w dobrych sklepach z serami, jest uważany za delikates. Zabawne, że nazwa nie jest zastrzeżona - większość caerphilly powstaje obecnie poza Walią, w Lancashire, Cheshire i Shropshire. Jedyną mleczarnią, która produkuje ten ser wyłącznie z walijskiego mleka, jest spółdzielnia South Caernarfon Creameries. Młody, dziesięciotygodniowy, jest delikatny w smaku i teksturze, maślany, lekko cytrusowy. Starszy, dojrzewający około roku, staje się ostrzejszy i twardszy.Serów z South Caernarfon Creameries nie sposób pomylić z innymi. Nie chodzi tylko o smak ? na opakowaniu znajdziecie smoka, czyli drugi symbol Walii; ta sama mleczarnia produkuje także świetne cheddary. A skoro już przy cheddarach jesteśmy ? jeśli czasu wystarczy, wyskoczcie do mleczarni Collier?s w Crickhowell; to tylko 50 km na północ. Ich Powerfull Welsh Cheddar (charakterystyczny, na opakowaniu jest umorusana twarz górnika) regularnie zbiera nagrody - podczas tegorocznych International Cheese Awards został uznany za najlepszy walijski cheddar, w ubiegłym roku zdobyli nagrodę za Best Extra Mature Cheddar.
Kiedy już wrócicie do Caerphilly i chwilowo nie będziecie w stanie myśleć o jedzeniu, obejrzyjcie normański zamek z XIII wieku. Jest największy w Walii (12 ha), a drugi co do wielkości (oczywiście po Windsorskim) w Wielkiej Brytanii. To w nim BBC nagrywa serial ?Merlin?. Co prawda w porównaniu z naszym Malborkiem (21 hektarów) Caerphilly to maleństwo, ale jednak wrażenie robi.
Przystanek drugi: whisky
Jedziemy do narodowego parku Brecon Beacons. Dookoła łąki i wrzosowiska, na których pasą się owce i kucyki (Welsh ponies). Nie jedziemy długo ? kolejny etap podróży to Penderyn, jakieś 40 km od Caerphilly. W tej malutkiej starej wiosce na obrzeżach parku znajduje się jedyna walijska destylarnia -wysgi?. To też jedyne walijskie słowo, które rozumiem bez tłumacza.
Mała Penderyn Distillery istnieje od niedawna. Otwarcie w 2004 roku - w Dniu świętego Dawida - zaszczycił swoją obecnością Karol, książę Walii. "In fact we are very, very small. Some distilleries, even premium brands, produce more in a day than we produce in a year?" (Naprawdę jesteśmy bardzo, bardzo malutcy. Wiele destylarni, nawet tych premium brands, produkuje więcej w jeden dzień niż my przez cały rok) - piszą na swojej stronie właściciele. Destylarnię można zwiedzać, a whisky degustować. Flagowym produktem jest single malt dojrzewająca najpierw w beczkach po burbonie, a finalnie ? w tych po maderze. Gładka i delikatna, z nutami toffi, tropikalnych owoców, wanilii i rodzynek, w 2014 roku zdobyła złoty medal na International Spirits Challenge w kategorii Best Cask Finish whisky. Cytując samego księcia Karola: ?Delicious, you don?t get many like that!? (Wspaniała, trudno o coś lepszego!). Destylacja przebiega w alembikach, co jest mniej wydajne od destylacji kolumnowej, ale daje bogatszy, bardziej złożony smak. Krystalicznie czysta woda pochodzi z własnego ujęcia znajdującego się głęboko pod Penderyn Distillery. A co, jeśli akurat (jak ja) nie jesteście fanami whisky? W Penderyn robią jeszcze znakomity gin Brecons (tak dobry, że nie warto go z niczym mieszać!), czystą wódkę Five w dizajnerskiej czarnej butelce oraz śmietankowy likier na bazie whisky - Merlyn.Po wizycie w destylarni, a zwłaszcza po tej zakończonej degustacją, warto zrobić sobie spacer. Fantastyczną atrakcją dla turystów jest Waterfall Country, kraina wodospadów - jednym z najpiękniejszych jest Scwd-yr-Eira, który można obejrzeć w pewnym sensie także od tyłu - wchodząc za kurtynę wody. I akurat do tego wodospadu nie jest tak daleko, może 5 km. Tylko że trasa nie jest łatwa, idzie się błotnistymi ścieżkami, które pod koniec robią się mocno strome. Za to widoki przepiękne.
Przystanek trzeci: wino
O tym, że w Anglii robi się wino, wiedzą nieliczni. Ale wino w Walii, krainie górzystej, chłodnej i wietrznej? Sprawdzimy. Na stronie winetrailwales.co.uk opisano 14 winnic, wydaje mi się jednak, że dziś jest ich więcej, ponad 20. Jedziemy do największej z nich. Llanerch (Hensol, dolina Glamorgan) leży całkiem niedaleko, 50 km na południe od Penderyn. Prawdę mówiąc, ta winnica to raczej superelegancka winiarska miejscówka, z pięciogwiazdkowym butikowym hotelem, restauracją i bistro oraz własną szkołą gotowania Angela Gray? - Cookery School. Na stronie travel.aol.co.uk Llanerch opisana jest jako jedno z dziesięciu miejsc ?you won?t believe are in Britain? (nie uwierzysz, że znajdują się w Wielkiej Brytanii. Dodam, że wśród tych miejsc są jeszcze dwa inne walijskie: wioska Portmeirion w hrabstwie Gwynedd i wspomniany Castell Coch w Cardiff). Można umówić się na zwiedzanie z przewodnikiem, można też powłóczyć się po winnicy samemu. Ale z przewodnikiem lepiej, powie nam co nieco o winach. - Na 22 akrach winnicy sadzimy odporne szczepy hybrydowe: seyval blanc, triomphe, kernling, huxelrebe, reichensteiner, bacchus, takie, które sprawdziły się już na przykład w Niemczech i Austrii, czyli w krajach o zbliżonym klimacie - opowiada właściciel i menedżer winnicy Ryan Davies. - Robimy wina białe i różowe, spokojne i musujące, nasza roczna produkcja to 15-25 tys. butelek - dodaje.
Musujące różowe Cariad Blush (cariad to po walijsku miłość lub serce) okazuje się zupełnie niezłe, za to cenę ma z kosmosu. Za 30 funtów spokojnie dostanę prawdziwego francuskiego szampana, mruczę do siebie, może nie Dom Perignon, ale już Mumm - jak najbardziej. Trudno, nie kupuję.
Przystanek czwarty: mięso
Kiedy wyobrażam sobie, że emigruję do Walii i na co dzień jem grzanki, a w niedzielę gulasz, i popijam to wszystko drogim winem - jakoś mnie do tej emigracji nie ciągnie.Ale to nie jest tak. Welsh rarebit kojarzy się z Walią na podobnej zasadzie jak pierogi z Polską. Co przecież nie znaczy, że Polacy jedzą tylko pierogi. W menu walijskich restauracji są steki i burgery, ryby i owoce morza, warzywa; to samo, co wszędzie na świecie. Walijska kuchnia znaczy dziś: walijski produkt. Produkt, dodajmy, najwyższej jakości. Walijskie mięso - wołowina i jagnięcina - ma oznaczenie PGI (Protected Geographical Indication) gwarantujące wysokie standardy i naturalne metody hodowli oraz dobrostan zwierząt. - W Nowej Zelandii jeden farmer hoduje średnio 5 tysięcy owiec, u nas maksymalnie 500 - tłumaczy menedżer farmy Rhug Estate w Corwen. Szczególnie ceniona jest jagnięcina z półwyspu Gover - naturalnie słona, zwierzęta pasą się bowiem na salinach. Dzika zielenina, szczaw czy lawenda, którą się żywią, dodaje mięsu smaku i aromatu. Wyjeżdżając z Llanerch, wystarczyłoby skręcić 80 km na zachód, aby dojechać do Gover . My jednak mamy inne plany, wyruszamy w dłuższą podróż na północ. Przed nami 240 km, ponad trzy godziny jazdy samochodem. Czeka nas wizyta na farmie Rhug Estate, jednej z posiadłości lorda Newborough. - Oni też mają salt marsh lamb, tylko z innego miejsca; owce lorda pasą się nad zatoką Caernarfon - zapewniają organizatorzy wyprawy.
Farma o powierzchni 12 500 akrów położona jest między Gwyddelwern na północy, Carrog na wschodzie, Cynwyd na południu i Maerdy na zachodzie. Hoduje się tu owce, krowy i bizony, są też indyki. Na jej terenie jest też sklep, gdzie można kupić jedzenie od farmerów z całej okolicy; obok doskonała restauracja Bison Grill - jesteśmy akurat w porze lunchu, dobrze, że wcześniej zarezerwowaliśmy stolik, bo szpilki nie byłoby gdzie wetknąć. Karta krótka, sezonowa, produkty wyłącznie lokalne, w miarę możliwości z upraw i hodowli organicznej. - Zobaczylibyście, co się dzieje w niedzielę - chwali się kelnerka. - Nasz kucharz robi najlepszy Sunday roast w okolicy!
Przystanek piąty: małże
Jedziemy nad Morze Irlandzkie, zatrzymując się tylko na chwilę w browarze Purple Moose (Fioletowy Łoś) w Porthmadog, na obrzeżach Parku Narodowego Snowdonia. Mają tu kilka znakomitych ale (bardzo smakowało mi Dark Side of the Moose) oraz świetnego stouta Myrica Gale. Pani serwująca piwo z dumą twierdzi, że najlepsze brytyjskie stouty robi się w Walii. - Arthur Guinness wykorzystał właśnie walijską recepturę, robiąc swoje piwo - zapewnia z oburzeniem. Dojeżdżamy do portu Penrhyn w Bangor. Jesteśmy nad Morzem Irlandzkim. Wsiadamy na kuter, wypływamy i asystujemy przy połowie omułków. Potem kapitan zaprasza do mesy, gdzie wspólnie je przyrządzamy - z szalotką, białym winem i pietruszką. Kiedy już wszystkie małże ładnie się otworzą, wynosimy gar na pokład i zjadamy je, mocząc kawałki bagietki w winnym sosie. W życiu tak dobrze nie jadłam.Nawet potem, wieczorem, kiedy już znajdujemy się po drugiej stronie cieśniny Menai Strait, na wyspie Anglesey. Restauracja Dylan?s w Menai Bridge jest świetna, bardzo ładnie urządzona. Małże też tam oczywiście mają, nawet w trzech wersjach: marini're (przyrządzane tak samo jak te na kutrze), celtic dragon mussels (ostre, z chilli, pomidorami i kolendrą) oraz Dyls drunken mussels (specjalność zakładu, gotowane w walijskim cydrze z porami, bekonem i świeżym estragonem, na koniec podlane śmietaną). Zamawiam te ostatnie. I mimo że potem już jestem pełna - jeszcze deser Messy Mon, pokruszone bezy z owocami, bitą śmietaną i kropelką miodu. Ten deser wygląda dość okropnie, jest walijską wersją Eton Mess (messy znaczy to samo, co mess, czyli bałagan), ale smakuje super.
Przystanek szósty: sól
Na wyspie Anglesey czeka nas jeszcze wizyta w wytwórni soli Halen Môn (po walijsku Halen to sól, Môn - Anglesey). Na pewno przywiozę sobie tutejszą białą sól w płatkach, która jest idealna do steków; ładnie też rozpuszcza się na pomidorach. Są, oczywiście, sole smakowe, widzicie je na zdjęciu powyżej. Mnie najbardziej zainteresowała sól czarna, barwiona węglem drzewnym (do białej ryby, małży, ostryg, do jajecznicy - świetnie smakuje, jeszcze lepiej wygląda). No i robią tu sól umami, wzbogaconą ekstraktami z alg i shiitake (grzyby na potrzeby wytwórni soli są uprawiane przez okolicznych hodowców), które są źródłem :"piątego" smaku. Tej soli używa się do nacierania surowych kawałków mięsa lub ryby przed smażeniem bądź pieczeniem - wydobywa i podkreśla smak. Część soli z Halen Môn trafia na stół królewski jako podatek. Wybrzeża Wielkiej Brytanii, a tym samym saliny i morska woda, są bowiem własnością królowej Elżbiety II. Do stałych odbiorców tutejszej soli należy ponadto wielu znanych brytyjskich szefów kuchni z Hestonem Blumenthalem na czele. A za granicą - między innymi Biały Dom.
Za sól z Halen Môn płaci się słono. Ale od czasu do czasu można się szarpnąć - u nas dostaniecie ją w Marks & Spencer; w Wielkiej Brytanii także w sieciach Waitrose i Harvey Nichols.
Słonym smakiem kończy się nasza podróż do Walii. Szkoda, zostało jeszcze sporo do zobaczenia. I do zjedzenia. Może następnym razem?