Kuchnia Bangkoku. Smaki ulicy
Bangkok street food
Usiłuję rozpoznać smaki dania, zanim nadejdzie pikantna fala, która zagłuszy wszystko. Na języku czuję słodycz tutejszego czosnku, świeżość korzenia galangalu (jest podobny w smaku do imbiru, ale mniej ostry), kwaśność trawy cytrynowej. Więcej rozpoznać nie zdążyłam. Łzy popłynęły mi z oczu. Odzwyczaiłam się od ostrego smaku chilli.
Siedzę nad talerzem zielonego curry (klasyką tajskiej kuchni) z niewielkimi bakłażanami, które pękają, kiedy się je lekko nadgryzie. Rozkładany stolik stoi w bocznej ulicy, kuchnia mieści się w garażu wyłożonym kafelkami. Raz na jakiś czas mija nas samochód. Naprzeciwko oświetlone blaskiem jarzeniówki stoisko, na którym sprzedają sałatkę z zielonej papai. Pakują ją na wynos w foliowe woreczki. Mija nas kobieta z dwoma koszami zawieszonymi na bambusowym drągu - cała konstrukcja nazywa się haph i jest jedną z najwcześniejszych form przenoszenia żywności. Można u niej kupić świeże mangostany - owoce z bardzo grubą fioletową skórką, która kryje niezwykle delikatny biały miąższ (podobno królowa Wiktoria obiecała statek złota temu, kto wymyśli, jak te owoce dowieźć świeże do Wielkiej Brytanii).
Kilka stolików dalej, w innej ulicznej knajpce (różnią się kolorami krzeseł, a także tym, co podają gościom), próbuję rosołu o głębokim smaku podanego z wieprzowiną ze zgrillowaną skórką. W następnej, znajdującej się tuż za nią, zamawiam pierożki wonton usmażone w głębokim tłuszczu. Cienkie chrupiące ciasto kryje w środku soczystą krewetkę. Na deser idę na sam początek uliczki Soi Sukhumvit 38, gdzie akurat rozstawia swój stragan roześmiana Meow. Jem u niej najlepszy w całym mieście lepki ryż z mango. Ryż gotuje się z mlekiem kokosowym, aż stanie się kleisty, a na koniec dorzuca się świeże owoce - żółte mango (które jest bardzo, bardzo słodkie) albo zielone (które jest lekko kwaśne i dodaje ryżowi świeżości). Wybieram tę pierwszą opcję.
![]() |
![]() |
![]() |
Silit Wok Tao 81280211 | Silit Wok Wuhan 0081603301 | Vinzer WOK 89456 |
Sprawdź ceny ? | Porównaj ceny ? | Porównaj ceny ? |
Kolacja prosto z wózka
Soi Sukhumvit 38 to jedna z wielu popularnych w Bangkoku uliczek z jedzeniem. Akurat w takich miejscach uliczne knajpki zazwyczaj otwiera się dopiero wieczorem, kiedy Tajowie idą na posiłek po pracy. Pojawiają się wózki, z których można kupić sałatki albo gotowane na parze bułeczki. Wychodzą sprzedawcy z koszami owoców: a w nich śmierdzące duriany, maślane owoce chlebowca, słodkie arbuzy aż lepkie od soku i kwaskowate pitaje ze skórką w kolorze fuksji. Podnoszą się żaluzje knajp z jedną salą i kuchnią na świeżym powietrzu.
Zaletą takich miejsc jest duży wybór potraw - wszystkie smaki dostępne na stu metrach. Ale w Bangkoku uliczni sprzedawcy jedzenia są dosłownie na każdym rogu o każdej porze dnia i nocy. Zawsze mijam przynajmniej jednego w ciągu minuty spaceru ulicami tego miasta. Tu pojedynczy wózek z gazowym palnikiem (w garnku buzuje rosół) i szklaną gablotą, w której wyłożono makarony i zioła, tam rowery z doczepionymi brytfankami z metalową kratką. W brytfankach żarzą się węgle, na kratce grillują się szaszłyki z marynowanej wieprzowiny. Obok na chodniku w styropianowych pojemnikach leży pokrojona w cienkie paski zielona papaja. Sprzedawczyni dodaje do niej słodko-ostry sos na bazie sosu rybnego ? w torebce przewiązanej gumką recepturką. Tu nawet owoce się doprawia (do cytrusów świetnie pasuje sól zmieszana z cukrem i płatkami chilli). Kunszt łączenia składników (łagodnych z ostrymi, soczystych z chrupkimi, świeżych z głębokim umami, przez niektórych nazywanym smakiem mięsa) Tajowie doprowadzili do perfekcji.
Spacer ulicą backpackersów
Wielu turystów przygodę z ulicznym jedzeniem w Bangkoku zaczyna tam, gdzie zaczyna przygodę z Bangkokiem w ogóle - na Khao San Road. To mekka backpackersów (turystów z plecakami podróżujących indywidualnie) - z tanimi ciuchami i jeszcze tańszym alkoholem. Jeśli ktoś chce zobaczyć, jak traci się rozum na wakacjach, powinien przyjść właśnie tutaj. Ja moją pierwszą uliczną potrawę zjadłam kawałek dalej - na Soi Rambuttri, gdzie pomiędzy leżakami do masażu stóp a knajpą sprzedającą wódkę z sokiem (na wiadra) stoi wózek z wielkim gazowym palnikiem i chyba nigdy niemytym wokiem.
Starszy pan przygotowuje tu pad tahi - najpopularniejsze danie Tajlandii, czyli płaski i gruby makaron ryżowy usmażony w woku razem z kiełkami soi i jajkiem. Jako dodatek można wybrać krewetki, tofu albo kurczaka. Kucharz wprawnymi ruchami miesza składniki, przerzuca całość na styropianową tackę, podaje drewniane pałeczki (choć w Tajlandii częściej je się łyżką i widelcem), posypuje orzeszkami ziemnymi i kładzie obok przekrojoną na pół limonkę. Przy stoisku stoją słoiki z cukrem, posiekanym chilli i sosem sojowym- każdy może sobie doprawić makaron wedle własnego uznania. Miękkie tofu przyjemnie kontrastuje z ledwo podsmażonymi kiełkami soi, cukier natomiast doskonale uzupełnia się z chilli. Pad thai wymyślono dopiero w latach czterdziestych ubiegłego stulecia i promowano jako oryginalnie tajskie danie, żeby promowano jako oryginalnie tajskie danie, żeby zmniejszyć spożycie ryżu, który był potrzebny Tajlandii na eksport. Udało się je wypromować tak dobrze, że znalazło się na piątej pozycji na liście najsmaczniejszych potraw świata (sporządzonej przez CNN w 2011 roku).
Samemu jeść nie wypada
Historia ulicznego jedzenia w Bangkoku jest prosta. Kiedy ludzie zaczęli przenosić się ze wsi do miasta, jedynymi miejscami, gdzie mogli się zaopatrzyć w produkty spożywcze, były targi. Sprzedawcy warzyw, owoców czy mięsa zaczęli dla swoich klientów przygotowywać posiłki na wynos. Potrzebowali do tego odpowiednich przyrządów (chociażby noża i deski), które codziennie zabierali ze sobą na targ. A skoro już szli na targ z tym nożem, deską i warzywami, to zatrzymując się po drodze, robili posiłki.
Jak opisuje to Tom Vandenberghe w książce Bangkok Street Food, zamiast podawać ludziom potrawy na targu, zaczęli podawać je na ulicy. Dzisiaj zwyczaj jedzenia na ulicy w Bangkoku to część codziennego życia. Na mieście jada się przynajmniej raz dziennie. Autor innej książki o tajskiej kuchni (Thai Street Food) David Thompson śmieje się, że tutaj nie wypada gotować samemu w domu: to wstyd spędzać czas w kuchni, to takie staromodne?. Nie wypada też samemu jeść. Podobno przynosi to pecha. A z pewnością pozbawia możliwości spróbowania wielu różnych smaków.
Szaleństwo zaczyna się już od rana. Wzdłuż krawężnika rozstawiają się wózki. Sprzedawcy siekają, ubijają w moździerzu, błyskają nożami, mieszają, opiekają, smażą, grillują, przelewają do misek, nakładają na talerze, wrzucają do plastikowych torebek. Cała ulica żyje przygotowaniami do porannego posiłku. Na śniadanie jada się tu zupę z makaronem albo klasyczną zupę ryżową z jajkiem, mieloną wołowiną i kolendrą. Kucharze dorzucają do niej duże porcje smażonego, chrupiącego czosnku. Ja zaczynam skromnie od patongo - pączków z zielonym sosem z liści pandanowca. Do tego kawa z lodem i skondensowanym słodkim mlekiem - wątpliwa przyjemność, od której jednak zdążyłam się uzależnić.
Oszczędzam się, bo będę podjadać przez cały dzień. Tu ciasteczka wypełnione kokosowym puddingiem, tam świeży ananas nabity na patyk niczym szaszłyk. Potem kruche wafelki ze wstążkami z masy jajecznej zmieszanej z cukrem. I jeszcze gdzieś po drodze cienkie jak papier suszone kalmary, które zostały opieczone nad rusztem. Wieczorem wybiorę albo sałatkę ze zblanszowanymi kalmarami (błogosławię bliskość morza) zmieszanymi z kolendrą, chilli i sosem z limonką, albo słynną tom yam kung: ostrą jak piekło zupę z krewetkami.
Bez obrusa
Jak już raz się zacznie jeść na ulicy w Bangkoku, to trudno przestać. Nie ma na świecie miasta, w którym można by spróbować potraw o takiej różnorodności i bogactwie świeżych składników. Już dawno przestałam się martwić higieną ulicznych stoisk (choć kiedyś przez dwa miesiące w Indiach jadłam tylko zasmażany ryż, żeby mieć pewność, że ciepło zabiło wszelkie zarazki). Dziś boję się tylko tego, że omija mnie tyle nowych smaków. Uliczni kucharze nie mogą sobie pozwolić na pomyłkę. Jeśli raz stracą klientów, będzie im ciężko odbudować reputację. Najlepszą rekomendacją tego, gdzie jest smacznie, czysto i zdrowo, jest kolejka Tajów. To dla nich kucharze starają się najbardziej. A nie dla farangów (jak pogardliwie nazywa się tutaj białych) na Khao San Road.
Dlatego zamiast próbować ulicznego jedzenia w turystycznych miejscach, warto pójść od razu do najlepszych.O tych, którzy ze sprzedawców zupy na chodniku stali się właścicielami kilku knajpek, krążą po mieście legendy. Tu łatwo zrobić uliczną gastronomiczną karierę. Tak jak Jay Fai, którą zna chyba każdy w Bangkoku. Zaczynała od wózka z jednym wokiem, a dorobiła się pomieszczenia na parterze, które zamiast ścian ma rozsuwane metalowe drzwi. Kuchnia i tak jest rozstawiona na ulicy - pod wielkimi wokami bucha ogień. Ciężko tu znaleźć wolne miejsce, gęsto ustawione krzesła zajmują całe wnętrze i chodnik (część się rozpada, ale "zszyto" je plastikowymi sznurkami). Omlet z krabem doprawiony sosem rybnym stał się już legendą. A szerokie wstążki ryżowego makaronu usmażone z owocami morza i tajską bazylią (po polsku horapha) o lekko słodkawym anyżowym posmaku wielu pozostawiają ze łzami wdzięczności w oczach. Warto tu przyjść z pustym żołądkiem, w kilka osób, bo wtedy można zamówić więcej, np. chrupiący makaron z krewetkami i jajkiem czy kraba w żółtym curry.Jay podaje tajską klasykę, ale wielu sprzedawców specjalizuje się tylko w jednym daniu.
Nawet jeśli mają menu (laminowaną kartkę A4), to zdziwią się, kiedy zamówisz coś, z czego nie są znani. Dawno już zapomnieli, jak się przygotowuje inne dania. I w tym właśnie tkwi ich siła. Przez kilkanaście lat dzień w dzień robią tę samą potrawę. Wypróbowali najlepsze połączenia składników, poeksperymentowali z przyprawami i uzyskali danie doskonałe. Warto im zaufać. I choć w tym mieście równie łatwo zjeść kolację na wykrochmalonym obrusie, ja zawsze wybieram opcję z lepkim od tłuszczu stołem, który stoi niepewnie na nierównych płytach chodnikowych. Jeszcze nigdy się nie zawiodłam.
Metody gotowania po tajsku
Ten przewodnik wzorowany na książce Bangkok Street Food autorstwa Toma Vandenberghea i Evy Verplaetse pomoże rozpoznać (po przyborach, których używa sprzedawca, i składnikach w gablocie), jaką potrawę możemy zamówić.
Grillowanie
Sprzedawca ma przenośny grill, zwykle z mocno rozżarzonymi węglami, albo gliniane naczynie z metalową kratką. Jedzenie kładzie się bezpośrednio na ruszt lub zawija w liście bananowca (nadają potrawie smak i soczystość, ale się ich nie zjada) i opieka. Popularne dania z grilla to: szaszłyki z kurczaka, kleisty ryż w liściach bananowca, suszone kalmary, ryba w soli.
Gotowanie
Garnki i gazowy palnik oznaczają, że potrawa będzie gotowana. Może to być makaron, zupa albo duszona potrawka. Wskazujemy w gablocie składniki , z jakich ma powstać nasze danie (np. kurczak lub tofu, cienki lub gruby makaron), a kucharz wrzuca je do garnka. Decydujemy, ile chcemy ziół.
Na parze
W kilkupoziomowym parowarze przyrządza się tu chińskie bułeczki (na przykład z wieprzowiną) i ciasteczka rybne w liściach bananowca. W bambusowych koszykach są mniejsze dania, np. pierożki z krewetką, a w koszach w kształcie piramidy, kleisty ryż, niezbędny składnik mango sticky rice.
Smażenie
Na patelni albo w woku. Ze zwykłej patelni dostaniemy np. naleśnik z małżami, a jeśli ma wgłębienia ciastka z kokosowym puddingiem (często w wersji na słono). W woku smaży się albo w głębokim tłuszczu (np. spring rolls, banany w cieście, kawałki ryby bądź kraba), albo metodą smażenia w ruchu, czyli stir fry (np. pad thai, szpinak z czosnkiem, krab w żółtym curry, małże z pastą z chilli i brokuły z wieprzowiną).
Na świeżo
Jeśli sprzedawca ma nóż, deskę do krojenia i moździerz, zrobi nam sałatkę, np. piekielnie ostrą z zielonej papai. Z gabloty wybieramy dodatki: pędy bambusa, zblanszowane kalmary, kwiaty bananowca. Do sosów dodaje się limonkę, zioła.
Ready made
To stoiska z jedzeniem zrobionym przez sprzedawcę w domu, często curry. Palcem pokazujemy wybrane danie.

Przygotuj się do podróży
Wiza
W Tajlandii można przebywać do 30 dni bez wizy.
Waluta
Tajski baht (THB) - 10 THB to 1 zł.
Jak dolecieć
Do Bangkoku latają wszystkie największe linie lotnicze. Bilet kosztuje 2300 zł, ale w promocji można go kupić od 1800 zł.
Gdzie spać?
Na przykład w hostelu niedaleko Khao San Road, gdzie jest tanio i w miarę blisko centrum. Najtańsze noclegi zaczynają się od 25 THB. Wygodną, ale i droższą opcją jest SSIP Hotel położony w dzielnicy Thewet. Najbliższy przystanek wodnego tramwaju jest odległy o 10 minut drogi. Dojazd taksówką do centrum zajmie mniej więcej tyle samo. Właścicielka hotelu jest spokrewniona z rodziną królewską. Na śniadanie podaje klasyczne tajskie przysmaki (ozdobione świeżymi kwiatami). Chętnie tłumaczy i tradycję, i bieżącą sytuację polityczną kraju. A tuż za rogiem od samego rana rozstawiają się liczne stragany z jedzeniem (ssiphotelthailand.com). W sezonie ceny zaczynają się od 5800 THB, poza nim od 4800 THB. Przy rezerwacji przez internet pokój kosztuje 3800 THB.
Komunikacja
Najwygodniej: taksówką. Jeśli akurat nie ma korków (czyli rano od 7 do 9 i po południu od 17.30 do 20). Taksówkarza trzeba poprosić o włączenie licznika. W godzinach szczytu: sprawdzi się Sky Train (BTS) i metro (MTR).
Najprzyjemniej: tramwajem wodnym po rzece Menam. Bilet kosztuje 15 THB (pomarańczowa linia). Z Thewet do stacji Sky Train płynie się pół godziny.
Unikać: motorikszy, szczególnie złapanej w turystycznej okolicy. Ceny są zawyżone, a przejażdżka często kończy się odwiedzinami w sklepie z materiałami (rikszarz dostaje za to prowizję od właściciela sklepu). Więcej informacji na: transitbangkok.com
Co przywieźć
Na straganach w Bangkoku można kupić wszystko: od spinek do włosów, lampionów, drewnianych świerszczy, plastikowych posążków Buddy po mydła i olejki zapachowe. Dużą popularnością cieszą się tajskie poduchy - ciężko je zapakować do plecaka, ale można je nadać jako oddzielny bagaż. Zakupowym rajem jest Chatuchak Market - największy bazar Azji (czynny w weekendy). Warto też w Tesco kupić wok i metalowe łopatki przydatne do robienia pad thai oraz gotowe mieszanki curry i inne przyprawy. Mimo że większość dostaniemy już w Polsce, to nadal suszone liście papedy (limonki kafir) będą tańsze w tajskim Tesco.
Gdzie jeść
Jay Fai, 327 Mahachai Road, Bangkok
Jay zaczynała od straganu, teraz ma własny lokal, ale nadal je się przy stołach rozstawionych na ulicy. To dobry początek przygody z ulicznym jedzeniem (choć ceny przypominają te z restauracji). Warto skusić się na omlet z krabem (800 THB).
Thip Samai, 3131 Mahachai Road, 18-24
Tuż obok Jay Fai. Działa na tej samej zasadzie mały lokal na parterze ze stołami wystawionymi na ulicę. Wielu uważa, że to tu podaje się najlepszy pad thai w mieście. Pyszne jest połączenie zielonego mango i kraba. Można tu zjeść także pad thai w jajku (thipsamai.com).
Soi Sukhumvit 38, przy stacji BTS Thong Lor
To nie jedna knajpka, lecz całe zagłębie polecane przez autorkę bloga bangkokglutton.com - Chawadee Nualkhair. To tu można zjeść rosół z lekko słodką soczystą wieprzowiną i delikatne pierożki wonton z krewetką w środku. Niekwestionowanym przysmakiem jest także mango sticky rice.