Porządek, beztroska i jedzenie - takiej Danii trzeba doświadczyć

Olga Badowska
Aarhus

Aarhus (Fot: Shutterstock.com)

Duńskie wyspy różnią się od lądu. Tutejsi mieszkańcy żyją wolniej, z dala od zgiełku stolicy, bliżej dzikiej skandynawskiej natury. Wystarczy spojrzeć, jak spokojne i poukładane jest Aarhus, drugie po Kopenhadze największe miasto w kraju. To także najlepsze miejsce, żeby spróbować specjałów Wschodniej Jutlandii
1 z 6
Fot: Shutterstock.com
Fot: Shutterstock.com

Archus

Spotkałam się z opinią mieszkańców Kopenhagi, że w Aarhus panuje klimat małomiasteczkowy. Są tacy, którzy opisują Jutlandię tak, jakby tutejsze wioski nadal wyglądały jak w "Uczcie Babette". Choć w Zelandii mówi się, że Aarhus jeszcze sporo musi nadrobić w stosunku do stolicy, to zastanawiam się, czy faktycznie powinno. Bo panujący tu luzacki, sielski klimat zupełnie nie przeszkadza. I żeby było jasne - Aarhus nie jest ubogim krewnym Kopenhagi. To miasto eleganckie, zadbane, ale nie pędzące. Nie bez powodu nazywane jest stolicą prowincji lub największym na świecie miasteczkiem. O ile latem można się wylegiwać na pobliskich plażach (tak jest, temperatura w lipcu dochodzi do 25°C), jeździć konno, wędrować po lasach albo uskuteczniać wycieczki rowerowe, o tyle na początku jesieni na turystów czeka sporo atrakcji kulturalnych.

Zdjęcie Komplet garnków Fissler 8411704 Zdjęcie Florina Komplet garnków NEBULA 33263 Zdjęcie Meyerhoff Komplet garnków 00112
Komplet garnków Fissler 841... Florina Komplet garnków NEB... Meyerhoff Komplet garnków 0...
Porównaj ceny ? Porównaj ceny ? Sprawdź ceny ?
źródło: Okazje.info
2 z 6
Fot: Shutterstock.com
Fot: Shutterstock.com

Śpiew, tańce i jedzenie

Festiwal w Aarhus to naprawdę spore przedsięwzięcie. W zasadzie całe miasto staje się sceną dla wydarzeń wszelakich: od jarmarcznych występów cyrkowych trup po wybitne koncerty*. Przechadzając się w tym czasie uliczkami, można spotkać i starsze kobiety ćwiczące line dancing w parku, i obejrzeć miejskie instalacje najlepszych designerów.
A gdy sztuka przestaje wystarczać i trzeba się posilić, z pomocą przychodzi lista restauracji w menu festiwalowym. Przez trzy dni w godzinach od 17 do 22 w wybranych knajpach można zjeść dania stworzone specjalnie na tę okazję. Lista zmienia się co roku, ale zawsze jest na niej tapas bar Canblau. Na pierwszy rzut oka to zwykła knajpa, nastrój trochę jak w barze sportowym - zapewne dlatego, że szef kuchni jest fanem klubu FC Barcelona. Jednak podstawową rzeczą, którą trzeba wiedzieć o szefie Jimmym Holmie, jest to, że pracował w najlepszych restauracjach świata: elBulli i El Celler de Can Roca. Zatem siedząc nad kuflem piwa, możecie się spodziewać, że na stole pojawią się przekąski, które zapamiętacie na długo, np. foie gras z musem jabłkowym i wanilią czy żeberka z ceviche. Wielka hiszpańska kuchnia w małym duńskim mieście!
Na Aarhus Festuge jest też minifestiwal grillowania. Pod burgery i kiełbaski przygrywa didżej, a browar leje się strumieniami. To tylko preludium do wielkiego żarcia, bo na smakoszy czeka festiwal kulinarny.

3 z 6
Fot: Shutterstock.com
Fot: Shutterstock.com

Jedzenie, jedzenie i jedzenie

Na nadmorskiej polanie Tangkrogen, jakieś 2 kilometry od centrum, znajdziemy najlepsze lokalne jedzenie. Food Festival podzielono na 9 sekcji: roślinną, mięsną, morską, alkoholową, serową, chlebową; są też sekcje edukacyjna i warsztatowa oraz dla dzieci. W ogromnym "namiocie roślinnym" rolnicy gotują razem z gośćmi i sprzedają wyhodowane (najczęściej organicznie) przez siebie owoce, warzywa, zioła i grzyby. Zachęcają też do uprawiania ich samemu. Biorąc pod uwagę, że państwowy ekocertyfikat nadaje się już od blisko 30 lat, a warunki otrzymania go są bardziej restrykcyjne niż w przypadku innych europejskich znaków, to od zebranych na festiwalu ludzi można dostać mnóstwo wartościowych rad. Warto posłuchać.
Nieco mniejszy od roślinnego "namiot alkoholowy" szturmują pasjonaci piwa, wina i mocniejszych trunków. Odbywają się tu wykłady i szkolenia (np. jak uprawiać winorośl w skandynawskim klimacie czy jak zrobić brandy) oraz degustacje. Mówię wam, nie skończy się na jednej butelce hipsterskiego Mikkellera - duńskie browary wciągają.
Polecam wycieczkę do strefy morskiej. Złowione rano, świeżo przyrządzone ryby nie mają sobie równych. Można też spróbować najróżniejszych wodorostów, pogadać z rybakami. A szczęściarze może i w tym roku spotkają szalonego Borisa Buono. Ten młody kucharz o duńsko-
-włoskich korzeniach, dziecko hipisów, uczeń René Redzepiego, urządza w swoim kopenhaskim mieszkaniu kolacje, które przeradzają się ponoć w legendarne imprezy na dachu. W ramach projektu Tickle organizuje też eventy kulinarno-muzyczne z najlepszą muzyką elektroniczną. Opowiadając o swojej filozofii gotowania, Buono uśmiecha się i rzuca zalotnie: - Przyrządzając owoce morza, trzeba traktować je jak damę. A więc postępować z nimi bardzo delikatnie. Potwierdzeniem tej idei było jego zeszłoroczne menu. Langustynkę podał z ogórkiem, purpurową bazylią i wędzonym twarożkiem. Przegrzebkowi wystarczył kawałek pomidora, cytryna, oliwa i sól.

 

AarhusFot: Shutterstock.com

Czas porzucić Borisa dla innych szefów kuchni, których pokazy odbywają się w "namiocie edukacyjnym". Większość po duńsku, ale na liście są też goście z zagranicy. W ciągu trzech lat przez festiwalową scenę przewinęło się sporo znanych nazwisk: Paul Cunningham, Adam Aamann, Claus Meyer, Gelf Alderson. A skoro już jesteśmy przy kucharzach - nie można pominąć konkursu hot dogów. Dokładnie to są dwa konkursy: tradycyjnych hot dogów (w Danii nazywanych polse) i tych w wersji gourmet. Ten drugi jest bezsprzecznie największą atrakcją Aarhus Food Festival. Zeszłej jesieni w zawodach wystartowało osiem ekip najlepszych kucharzy. Co roku zaciekłą "prywatną" walkę prowadzą Paul Cunningham (kiedyś właściciel gwiazdkowej restauracji w Kopenhadze, dziś szef kuchni Henne Kirkeby Kro) oraz Wassim Hallal z miejscowej restauracji Frederikshoj. Hallal wygrał z Cunninghamem dwukrotnie. Mistrzostwo z roku 2013 należało jednak do Paula, który znokautował wszystkich słodkim hot dogiem. Zamiast bułek usmażył długie pączki i obtoczył je w cytrynowym cukrze. Parówki zastąpił lodowymi "kiełbaskami" z kajmakiem. Zamiast keczupu był sos malinowo-truskawkowy, musztardę udawał cytrynowy krem, smażoną cebulkę - płatki z solonego karmelu, a korniszony - plastry ogórka marynowane w imbirze.
Kolejki po mistrzowskie hot dogi są długie, emocje podczas konkursu ogromne. Podejrzewam, że fani futbolu, gdy wygrywa ich drużyna, czują to samo, co czułam ja, gdy Paul triumfował przy dźwiękach "I Wanna Be Your Dog" The Stooges.

4 z 6
Fot: Shutterstock.com
Fot: Shutterstock.com

Jak zjeść jeszcze więcej

Moja radość ze zwycięstwa brytyjskiego szefa nie oznacza wcale, że Hallal gotuje kiepsko. Smakosze z Aarhus jednogłośnie uznają jego restaurację za najlepszą w mieście. Po 7-daniowym menu degustacyjnym trudno się z ich opinią nie zgodzić. Carpaccio z tuńczyka i żabnicy, jajko przepiórcze z kawiorem, polędwica ze szpikiem - rewelacja!
Po kolejne kulinarne wrażenia radzę wybrać się do willi w dzielnicy Risskov, gdzie Thorsten Schmidt podaje potrawy wyszukane, ale mniej skomplikowane. Restauracja powstała z inicjatywy firmy ceramicznej Kähler. Jej naczynia, legenda wzornictwa, znane są tu tak dobrze, jak u nas ceramika bolesławiecka. Zachęcam, by wstąpić do showroomu w dzielnicy Frederiksbjerg. Obok mieści się też knajpa Kähler Spisesalon. Można tam zjeść tradycyjne duńskie otwarte kanapki smorrebrod.
Maszerujemy dalej na południe, na bulwar Ingerslevs - to mekka poszukiwaczy staroci. W każdą pierwszą i trzecią niedzielę miesiąca (od kwietnia do końca września) odbywa się tu pchli targ. Ceny są śmiesznie niskie, a przedmioty, które można wyszperać, to często klasyka skandynawskiego designu.

 

 

 Fot. Shutterstock.com

Z Frederiksbjergu docieramy do ARoS, jednego z najlepszych muzeów w kraju. Tutaj też mieści się godna odwiedzenia restauracja, ale dość już jedzenia! Lepiej skupić się na kolekcji sztuki nowoczesnej. W swoich zbiorach ARoS ma na przykład prace Billa Violi, Pipilotti Rist i hiperrealistyczną rzeźbę "Boy" Rona Muecka. Na dachu zaś zainstalowano tęczowy deptak, po którym można się przechadzać i podziwiać kolorowe miasto.
Rzut beretem stąd stoi dom handlowy Magasin. I tutaj małe usprawiedliwienie. Zwykle tego nie robię - na wakacjach nie biegam po takich galeriach. Dla Magasin jednak zrobiłam wyjątek. I nie chodzi o stoiska z butami, a o mieszczący się na dole dział spożywczy, zwłaszcza sklep Lakrids. Nawet jeśli nie lubicie lukrecji, wyrabiane przez Johana Bülowa lukrecjowe trufle w białej czekoladzie z passiflorą zmienią wasze zdanie na zawsze.
Po nowatorskich słodyczach Johana powinno się spróbować tradycyjnych wypieków: hindborbrod (ciastkowych kanapek z dżemem malinowym) czy vaniljekranse (wianuszków z wanilią). Wszystko to znajdziemy w skansenie Den Gamle By w piekarni stylizowanej na XIX-wieczną. I nawet jeśli wydaje się, że to turystyczna pułapka, spacer po "starym mieście" też nie zaszkodzi - fajnie jest popatrzeć, jak żyli ludzie w komunie w latach 70. albo posiedzieć w starym ogródku warzywnym.
A gdy zbliża się wieczór, nie pozostaje nic innego, jak wrócić na Frederiksbjerg i usiąść w St. Pauls Apothek, jednym z najlepszych drinkbarów w kraju. Koktajle Hassego Johansena wprawiają w dobry nastrój.

5 z 6
Fot: Shutterstock.com
Fot: Shutterstock.com

Samotna wyspa

Chociaż życie w Aarhus, nawet podczas festiwalu, płynie spokojnie, na weekend warto - tak jak miejscowi - uciec na ekowyspę Samso. Najbliższy port, z którego odpływają promy, znajduje się 40 minut od centrum. Jeszcze tylko godzinny rejs i wysiadamy w miejscowości Saelvig. Na promie nie ma co liczyć na wielkie odkrycia kulinarne: są frytki, paluszki i piwo, ale podróż mija szybko - da się wytrzymać. My mieliśmy to szczęście, że podczas rejsu ugościł nas Henrik Anesen, szef kuchni restauracji w hoteliku Det lille w Ballen. Warto tam wpaść na lunch albo kupić zestaw piknikowy na wynos. Henrik robi potrawy proste, "oddając głos" miejscowym składnikom. - Mieszkam tu i pracuję dla tych produktów. I to już 16 lat! - mówi, podając makrelę marynowaną w occie i kawałkach jabłka.
Mimo że wyspa jest niewielka, w zasadzie mogłaby być samowystarczalna. Samso słynie z warzyw i owoców. Łagodny mikroklimat i duże nasłonecznienie sprawiają, że dojrzewają wcześniej niż gdziekolwiek indziej w Danii. Z tutejszych pól pochodzi większość ziemniaków, którymi zajada się kraj. Wiosną i latem dojrzewają dzikie owoce: jeżyny, czarny bez, jarzębina, tarnina, róża. Uprawia się truskawki, kiwi i brzoskwinie. We wrześniu pojawiają się figi. Kto by pomyślał, że mogą rosnąć w Skandynawii?! Teraz już rozumiecie, czemu Samso jest wyjątkowe? Nic dziwnego, że na wysepce działa ponad 40 restauracji. Dodajcie do tego jeszcze ryby oraz młodą hodowlę ostryg (pierwsze zbiory za 4 lata). Od późnej jesieni do początku wakacji trwa też sezon polowań. Myśliwi przyjeżdżają głównie na przepiórki, kuropatwy i jelenie. Na łąkach pasie się jakieś 300 owiec (dlatego tutejsza jagnięcina dostępna jest tylko dla mieszkańców i knajp), są dwie niewielkie farmy hodujące świnie. - Brakuje w zasadzie tylko wołowiny - opowiada szef Anesen.
Ale bydło na wyspie jak najbardziej jest. Wystarczy przejechać się na pastwiska w okolicach Kolby, by spotkać stadko brązowych krów (krzyżówek duńskich czerwonych z dżersejkami). To podopieczne Benta Degna, który wyrabia masło i żółte sery. Samso Maelk jest tu jedyną mleczarnią, dostarcza nabiał mieszkańcom. To zatem niepowtarzalna szansa, by spróbować młodego, 6-tygodniowego sera, wyrazistego już rocznego lub dwuletniego.
Godna odwiedzin jest fabryka owocowych trunków Samso Baer. W zasadzie to średniej wielkości stodoła na zakręcie drogi prowadzącej nad morze. Warto umówić się na degustację i - z wiadomego powodu - najlepiej dojechać tam taksówką. Wtedy do woli można próbować sznapsów: malinowego, orzechowego, wiśniowego, jabłkowego. Przetwórnia słynie także z przetworów - polecam marmoladę z owoców dzikiej róży.
Komu nie po drodze na wódkę w Sildeballe, w przetwory zaopatrzy się w sklepiku w Ballen.
Kilka kroków dalej, w restauracji Skipperly kucharz Mads Risom podaje znakomite śledzie. Zacząć można tradycyjnie od rolmopsów, by przejść do bardziej wyszukanych wersji. Przyznam, że Mads zaimponował mi śledziem, do którego podał galaretkę z odrobiną angostury. Jej gorycz idealnie łączyła się ze słoną rybą. Taki lunch przegryzać można chlebem ze smalcem i jabłkiem, a popić już na pewno trzeba odświeżającym sznapsem na tymianku i arcydzięglu.

Co robić dalej - Rozejrzeć się za zacisznym pensjonatem. Wieczory przyjemnie upływają nad basenem w hoteliku Strandlyst. Kto zaś lubi celebrować poranki, powinien wybrać Vadstrup 1771. W wiejskim dworze z XVIII wieku mieści się kilka pokoi, galeria z pracami właścicielki, Rie Toft, oraz przytulna jadalnia. Gospodarze codziennie pieką chleb i ciasta na śniadanie.
Pokoje można wynająć też w hotelu Ilse Made, ale najlepiej wpaść tam na kolację. Szef Kasper Gaard pracował w River Cottage - w menu widać zresztą jego fascynację kuchnią brytyjską. Do dziś wspominam długo pieczony boczek z ziemniakami w lubczykowym pesto oraz zupę z czarnego bzu. I jeszcze ten widok z tarasu: nadmorska łąka, a nad nią zachodzące słońce.
Senne wioski, szczęśliwi ludzie, życie w zgodzie z naturą. Ład, porządek, ale też beztroska - takiej Danii trzeba doświadczyć.

6 z 6
Mapa: Katarzyna Trzeszczkowska
Mapa: Katarzyna Trzeszczkowska

Co i jak

Jak tam dotrzeć?
Samolotem z Warszawy do Kopenhagi. Ceny bezpośrednich lotów zaczynają się już od 530 zł (w obie strony), jeśli kupimy bilety z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Na lotnisku Kastrup sprawa jest już prosta: wystarczy zjechać na peron na dolnym  poziomie i wsiąść w pociąg do Aarhus (bilety kupujemy wcześniej, np. na dsb.dk; ok. 230 zł). Po 3 godzinach jesteśmy na dworcu głównym przy Banegardsplads.

Gdzie spać?
Ritz - hotel po renowacji w zeszłym roku zyskał bardziej nowoczesny sznyt. Pokoje są malutkie, ale przytulne. Około 530 zł za dwie osoby to cena za noc w tym historycznym budynku.
Helnan Marselis - hotel położony blisko festiwalu. W pokojach wychodzących na zatokę w nocy słychać tylko fale uderzające z impetem o brzeg. Za widok nie płacimy dodatkowo, wszystkie zwykłe dwuosobowe pokoje kosztują 600 zł.
Ponieważ Aarhus jest miastem akademickim, na Airbnb znajdziemy sporo tanich ofert wynajmu mieszkań lub pokoi.

Kolacja z lokalsami

Projekt Dine with the Danes wzorowany jest na programie duńskiej organizacji turystycznej z lat 70. Pomysł jest taki: goście z zagranicy mogą wpaść na kolację do rodowitych Duńczyków w całym kraju. Na 2 tygodnie przed przyjazdem napiszcie e-mail do organizacji, która już postara się znaleźć w okolicy odpowiednich dla was gospodarzy. Kolacja kosztuje ok. 230 zł
od osoby. Szczegółowe informacje na facebook.com/DineWithTheDanes

 

AarhusFot: Shutterstock.com

 

Festiwale

Tegoroczny Food Festival odbywa się 5-7 września. Jeśli kupujemy bilety przed wejściem (na przedsprzedaż już pewnie za późno), za jednodniowy zapłacimy ok. 60 zł. Wejściówka na cały festiwal kosztuje 120 zł. Więcej informacji na foodfestival.dk

Aarhus Festuge natomiast zaczyna się 29 sierpnia, a kończy 7 września. Program i ceny biletów na poszczególne wydarzenia znajdziemy na stronie aarhusfestuge.dk

* W tym roku m.in. koncert młodego niemieckiego kompozytora i pianisty Nilsa Frahma oraz trzy koncerty, podczas których trio wybitnych muzyków (Diego Schissi, Gustaf Ljunggren i David Piltch) zagra kolejno z Johnem Grantem, Emilíaną Torrini i Ólöf Arnalds.

 

Promy z Aarhus
Prom z Hou Havn do S?lvig i z powrotem kosztuje 13 euro od osoby. Jeśli zabieramy się samochodem, zapłacimy 57?euro. Więcej informacji na?faergen.com. Aby dotrzeć do Hou, można wynająć samochód albo wsiąść w autobus 103, który odjeżdża z dworca głównego ? do portu dociera w godzinę.

W Samso
Do większych osad dowiezie nas autobus linii 131 - zresztą jedyny na wyspie. Wygodniejszą opcją jest na pewno taksówka, ale trzeba ją trochę wcześniej zamówić. Dobrym rozwiązaniem są rowery: samsocykeludlejning.dk; samsoecykler.dk

Więcej na ten temat: kuchnia duńska