Tadeusz Pióro i Marek Bieńczyk. Stek na stoku

Tadeusz Pióro, Marek Bieńczyk
Ryż z czerwoną soczewicą

Ryż z czerwoną soczewicą (Fot. Łukasz Kozyra)

Kuchnia w miejscowościach narciarskich, to głównie pizza z mrożonki. Więc zamiast cierpieć, lepiej samemu gotować w "kulinarnej przestrzeni apartamentu"
1 z 3
Fot. Michał Mutor
Fot. Michał Mutor

Ośnieżone stoki

Marek: Marek Kondrat przezabawną historyjkę opowiada, kiedy mowa o zimie. W dodatku naśladując cudownie głos Adolfa Dymszy, bo to ten słynny aktor...

Tadeusz: ...i kawalarz...

M: ...i kawalarz jest jej bohaterem. Otóż, idzie Dymsza w Zakopanem na stok ze swoim wnuczkiem i niesie jego narty. Wpada na znajomego, który mierzy Dymszę wzrokiem i cedzi z nieukrywaną kpiną: - Ty, Dymsza, a co ty masz takie krótkie narty? - Bo ja tu na krótko.

T: Cięty Adolf.

M: Cięty jak zawsze.

T: Humor, Zakopane, zima. Na swój sposób dobre to były czasy. Szedłeś na narty, potem na wódeczkę, gaździna gotowała kawał mięcha, grule targała z piwnicy, własną surówkę szykowała, kminku dosypywała, nie było karnetów, nie było musu, ale nastrój musiał być.

M: Jeździło się za to okropnie, targało narty na górę, wszędzie muldy i dziury, i długie kolejki do wyrwirączki.

T: Ale żadnego przemysłu wokół, żadnych hoteli pseudoluksusowych i tych ohydnych ośrodków wakacyjnych. I kuchnia normalna. Bo narty były tak po drodze, przy okazji, a nie od 9 do 17, dzień w dzień, żeby się, broń Boże, karnet nie zmarnował. Choć kiedy pierwszy raz pojechałem na obóz narciarski, do Bierutowic koło Szczyrku, reżim był surowy. Wachta wstawała przed świtem, żeby przygotować śniadanie dla reszty towarzystwa, potem biegiem na stok, sześć godzin białego szaleństwa góra dół, i biegiem do wsi, na nartach zjazdowych, żeby kupić jedzenie dla jutrzejszej wachty.

M: To jeszcze lepiej niż w wojsku.

T: A, no i kolację jeszcze trzeba było przygotować.

M: A co z obiadem?

T: Się olewało.

M: Co proszę?

T: Nie było obiadu.

M: Jakże to? Sześć godzin szaleństwa, górskie powietrze, młode ciała, i za grosz obiadu?

T: Musielibyśmy sami go przyrządzić. Mała gastronomia na stokach nie istniała. A nikomu się nie chciało wracać do chałupy i użerać z wiecznie pijanym gazdą, żeby dał konserwy na kuchni odgrzać.

M: Konserwy!

T: A coś ty myślał?

M: Sam nie wiem. Ale nie mogę sobie wyobrazić Tadzia pałaszującego konserwy. I gazdy, który może sam na temat papu decydować, bez gaździny.

T: Ech, przyjacielu... Sęk w tym, że śniadania i kolacje były tak obfite, że dawało radę jeździć bez obiadu. A jak smakowały!

M: Co było takie smaczne? Poza własną młodością?

T: Przede wszystkim chleb, wielkie, dwukilowe bochny wiejskiego chleba. Najadłbyś się jedną pajdą. Do chleba robiło się pasty ze wszystkiego, co było pod ręką - szprotek, twarogu, jaj, kiełbasy, cebuli, kiszonych ogórków.

M: Wspaniale! Ale w dzisiejszych czasach...

T: No właśnie, w dzisiejszych czasach jazdy na nartach bez obiadu nikt sobie nie wyobraża, zaś obiady na stoku jakie są, wie każdy.

M: Spróchniała pizza, zamrożona jeszcze w XX wieku. Zupa z torebki zalatująca proszkiem do prania. Kiełbasa o smaku tektury smażonej w zjełczałym oleju. Globalna urawniłowka gastronomicznego upadku i rozpaczy.

T: Przesadzasz. Ale w dobrej wierze.

M: Wcale nie przesadzam! Jeśli przebywając akurat w Courchevel czy innym Mirabel, nie chcesz zapłacić majątku za obiad w oberży z gwiazdką od agencji ratingowej, skazany jesteś na ten stek obelg pod adresem własnego smaku, a właściwie - własnej godności. Co też kosztuje pieniądze, bo na stoku wszystko kosztuje. Są dwie szkoły postępowania, zwłaszcza kiedy się jest na nartach za granicą. Peerelowska i nowoczesna.

T: Którą stosujesz?

M: Przecież wiesz. Nowoczesna wymaga odwagi: trudno, wydam majątek, ale kupię odważnie tę pizzę, kupię dzielnie to spaghetti z sosem z torebki, w końcu jestem obywatelem Unii Europejskiej i czym się różnię od Francuza obok?

T: Niczym się nie różnisz, mon cher. Wyglądasz identycznie, wymawiasz podobne gardłowe ?r?, masz na głowie taką samą idiotyczną czapkę z ogonkiem. Tylko masz inny przelicznik.

M: Druga szkoła, peerelowska, też wymaga odwagi, ale odwagi inaczej. Robi się kanapki rano. Ładuje się do plecaka, ewentualnie do kieszeni kurtki narciarskiej, bo teraz kurtki składają się głównie z kieszeni. Kiedy świeci słońce, pół biedy; można gdzieś z kanapkami przycupnąć, choć ławek oczywiście nigdzie nie ma - są tylko ławki barowe, przy których z własnym żarciem nie wolno siadać, jeśli niczego nie zamówisz. Ale kiedy jest zimno, trzeba się rozgrzać i wejść do środka. Postoisz chwilę w tłoku, odtajesz, jednak zbyt długo tak stać nie możesz. No i co z kanapkami? Trzeba coś zamówić, żeby mieć pretekst do przebywania w barze, więc w końcu, po dłuższej rozterce, bierzesz herbatę. Albo kawę, bo jest tańsza. Wreszcie znajdujesz miejsce, siadasz, na stole opłacony napój, pod stołem kanapka, i kiedy kelner nie patrzy, szybko się wgryzasz, i szybko rękę opuszczasz. Słynnym gestem ze średniego Peerelu, gdy wódkę się w knajpie pod blatem rozlewało. I tak to się toczy. Na koniec szybkim, wyćwiczonym ruchem zmiatasz okruchy na podłogę i spadasz, zadowolony. Wychodzi dość tanio, koszt bagietki i masła, bo kiełbasę do kanapek przywozisz z domu. I papier śniadaniowy. Można też pakować kanapki w ?Trybunę Ludu?, ale to już dla etosu.

T: Skąd dzisiaj wziąć ?Trybunę Ludu??

M: To inna sprawa.

T: No a wieczorem? Co zaleca szkoła peerelowska wieczorem, bo przecież nie pójście do pizzerii?

M: Jeśli jesteśmy we Francji, gdzie narciarsko jest najlepiej, a gastronomicznie najgorzej, zaleca pójście do sklepu Spar, kupienie mrożonek i taniego wina. Im więcej wina, tym bardziej udany posiłek. We Włoszech ma się często wykupioną kolację, bo tam są hoteliki, a nie jak we Francji ośrodki wakacyjne z kuchniami w pokoju. Więc idziesz do knajpy i patrzysz, jak kucharz się męczy, aby nie przekroczyć wyznaczonego mu przez biuro podróży limitu wielkości porcji. Raz, w przypływie głodu, napisałem do szefa karteczkę: ?Molti grande porzione, prego?.

T: To po włosku?

M: Tak przypuszczam.

T: Jak zareagował?

M: Niestety, pozytywnie. Wziął sobie do serca. Takiej góry kluch jak żyję nie widziałem.

T: Zjadłeś wszystkie i nazajutrz karnet na wyciąg leżał odłogiem?

M: A skąd to wiesz?

T: Ech, przyjacielu... niepoprawne dziecko Gomułki... żeby nic się nie zmarnowało... Wspominam wieczorne robienie kanapek w Bierutowicach. Dowcipne i ciekawe rozmowy, eksperymenty kulinarne przy bardzo ograniczonych środkach, herbata zamiast wina. Odtworzenie tej atmosfery nie jest możliwe, ale zamiast cierpieć w podłych jadłodajniach Courchevel czy Mirabel, lepiej jednak ugotować coś w kulinarnej przestrzeni apartamentu, niegdyś zwanej kuchnią. Na następnej stronie znajdziesz dwa proste przykłady.

M: Już tam zjeżdżam klasyczną christianią.

T: Dobrze. Ale czemu zamiast carvingów masz takie długie narty?

M: Bo ja tu na dłużej.

2 z 3
Fot. Łukasz Kozyra
Fot. Łukasz Kozyra

Ryż z czerwoną soczewicą

Składniki

 

Sposób przygotowania

Czosnek lekko podsmażamy w oliwie, dodajemy kmin, koncentrat pomidorowy i łyżkę wody, mieszamy, dodajemy ryż, mieszamy, dodajemy soczewicę, mieszamy, solimy i zalewamy wrzątkiem. Gotujemy pod przykryciem na minimalnym ogniu 25 minut, sprawdzając, czy ryż nie przywiera do patelni ? w razie potrzeby dodajemy trochę wrzątku. Na talerzach przybieramy cieniutkimi krążkami cebuli i posypujemy pieprzem.

3 z 3
Fot. Łukasz Kozyra
Fot. Łukasz Kozyra

Kurczak w czerwonej kapuście

Składniki

  • cebule
  • 2 ząbki czosnku
  • 1/2 kg czerwonej kapusty
  • kurze nogi
  • 1/2 szklanki wytrawnego czerwonego wina
  • sól i pieprz
  • oliwa do smażenia

 

Sposób przygotowania

W paru łyżkach oliwy rumienimy pokrojone w talarki cebule, dodajemy posiekany czosnek, mieszamy, dodajemy poszatkowaną kapustę, podsmażamy na średnim ogniu bez przykrycia przez 7-8 minut, mieszając parokrotnie. Wkładamy kurze nogi pod kapustę. Dodajemy wino, sól i sporo pieprzu. Przykrywamy i dusimy na średnim ogniu, od czasu do czasu obracając kurze nogi i mieszając kapustę. Po 40 minutach nogi powinny być całkiem miękkie, a kapusta bardziej przypominać gęsty sos niż kapustę. Uwaga: jeśli wolimy, by mięso miało chrupiącą skórkę, kurczaka przed duszeniem obsmażamy na oliwie.

Więcej na ten temat: marek bieńczyk, tadeusz pióro